- Jest tu ktoś, kogo chyba powinieneś poznać - powiedziała Shelby, podając tacę roztrzęsionej Lydii. Potem otarła

  • Sylwia

- Jest tu ktoś, kogo chyba powinieneś poznać - powiedziała Shelby, podając tacę roztrzęsionej Lydii. Potem otarła

17 August 2022 by Sylwia

twarz. - Kto, do jasnej ciasnej... - Sędzia przeniósł spojrzenie z Shelby na oszklone drzwi. Shelby dostrzegła stojącą po drugiej stronie Katrinę. 138 - Na miłość boską - wyszeptał. Sposępniał i aż się przygarbił. W tym momencie Shelby zrozumiała, że Katrina mówiła prawdę. Reporterka z Dallas rzeczywiście była jej przyrodnią siostrą. Zaschło jej w gardle i zawirowało w głowie na myśl o prawie dwudziestu pięciu latach kłamstw. - Chyba musimy porozmawiać, tato - wydusiła. - Tym razem żadnych wykrętów. Sędzia gapił się na kobietę w salonie. - Masz rację, Shelby - przyznał cicho. Nie odrywał wzroku od Katriny. Jego twarz miała w sobie coś tragicznego. - Naprawdę musimy porozmawiać. I to zaraz. A więc Caleb Swaggert został zamordowany, pomyślał Shep, patrząc przez upstrzoną owadami przednią szybę swojego pikapa. Ktoś chciał, żeby stary człowiek zginął - ktoś zbyt niecierpliwy, by zaczekać tych kilka tygodni. Kto? Zadręczając się tym pytaniem, Shep zajechał przed swój dom i spostrzegł, że talerz satelity na dachu znowu się przekrzywił. Powinien go poprawić, a przy okazji przytwierdzić kilka nowych asfaltowych gontów. Ale cóż, dach, farba, talerz satelity i wszystkie inne domowe obowiązki, których listę Peggy Sue sporządziła i przytwierdziła magnesem do lodówki, będą musiały zaczekać. Po prostu nie miał teraz czasu na takie rzeczy - musiał się zając drugim morderstwem. Prokurator okręgowy będzie żądał odpowiedzi. Szeryf też. I to natychmiast. Shep wreszcie miał okazję się wybić. Lekarze Caleba Swaggerta byli pewni, że ktoś przyśpieszył wędrówkę starego człowieka na tamten świat, zarządzenie sekcji zwłok było więc jedynie formalnością. Siniaki na żylastej szyi Swaggerta wskazywały, że ktoś najpierw przycisnął mu poduszkę do twarzy, a potem go przytrzymywał. Ale komu zależało na jego śmierci? Kto ryzykowałby oskarżenie o morderstwo, skoro za tydzień, dwa Caleb i tak miał się przywitać ze świętym Piotrem? Zatrzymał wóz przed garażem, wysiadł i poczuł gorący powiew późnego popołudnia. Był spocony pod pachami i na plecach. Miał wrażenie, że w miarę jak przybywa mu lat i kilogramów, każde kolejne lato w Teksasie robi się coraz bardziej gorące i uciążliwe. Minivan Peggy Sue stał w garażu, co oznaczało, że jest z dziećmi w domu. Nie mógł pojąć, dlaczego świadomość, że rodzina na niego czeka, wprawia go w przygnębienie, lecz naprawdę był w podłym nastroju. Zarówno pranie zwisające ze sznurków, jak i to, że większość krzaków pomidorów uschła w ogrodzie, nie poprawiły mu humoru. Miejsce, które nazywał domem przez prawie dwadzieścia lat, nie miało w sobie niczego ujmującego. Prawdę mówiąc, ten zakurzony dom - który należałoby natychmiast pomalować - wydawał mu się ostatnimi czasy pułapką, a nie azylem. Powiedzenie, że dom jest dla człowieka jak twierdza, nigdy przedtem nie brzmiało tak fałszywie. Wyciągając z tylnej kieszeni puszkę piwa, myślał o Viance Estevan, nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz tego dnia. Cholera, ma w sobie kobiecość, o jakiej Peggy Sue mogłaby tylko marzyć. I mógłby się założyć, że w łóżku jest wcieloną diablicą. Przeżuł prymkę tytoniu, włożył ją sobie pod dolną wargę i przystanął, żeby podrapać Skipa, który wyrywał się na łańcuchu i chciał skoczyć na swojego pana. - Siad, łobuziaku, dobry pies - powiedział. Poczuł wyrzuty sumienia, że pies musi być uwiązany. Takie męczenie go było niesprawiedliwe: przecież zwierzak chciał tylko podkopać się pod ogrodzenie i obsłużyć sukę sąsiadów. 139 Komu to szkodziło? W końcu to naturalna potrzeba. Już on coś wiedział na ten temat. Godzina, którą spędził z Viancą w szpitalu, sprawiła, że był bardziej napalony niż byczek na polu z jałówkami w rui. Tamtego wieczoru w szpitalu Vianca wypłakiwała mu się w rękaw, a on czuł jej drżące wargi na swojej koszuli, jędrne piersi wciśnięte w brzuch i wdychał zapach jej perfumowanych włosów. Miał ochotę objąć ją, pocałować i obiecać, że wszystko będzie w porządku. Ale powstrzymał się jakoś i zachował pozory stoickiego spokoju, a przy tym miał nadzieję, że nikt z krewnych, którzy siedzieli w poczekalni, nie zauważy jego gigantycznej erekcji. Co do starej Aloise, natychmiast zabrano ją na oddział psychiatryczny; tam oświadczono, że ze względu na wiek będzie musiała zostać przeniesiona aż do Austin, gdzie jest oddział psychiatryczny dla starszych osób. Vianca odmówiła. Kiedy lekarz zasugerował, że Aloise mogłoby być lepiej w domu opieki, Vianca omal go nie opluła. - Nie madre - powiedziała, kręcąc głową. Wyjaśniła, że chce jak najszybciej zabrać matkę do domu.

Posted in: Bez kategorii Tagged: piosenki m rodowicz, pod pierzynką, szare włosy,

Najczęściej czytane:

- Musimy jechać na lotnisko - mruknął sennie. Milli jakoś nie

chciało się ruszać. - Mam jeszcze dwa dni wolnego - westchnęła. Wiedziała, że powinna wracać do El Paso. Diaz wznowi poszukiwania Pavona, a ... [Read more...]

tylko seńor sobie życzy Proszę, pieniądze, proszę bardzo...

- Łapy przy sobie, cabrón - syknął Diaz, wbijając czubek noża milimetr głębiej; drugą ręką szybko obszukał Enrique, znajdując nóż, który tamten właśnie próbował wyjąć z kieszeni. - Nie chcę kasy ... [Read more...]

. To był ten sam człowiek, który przyszedł do nich do domu i wypytywał o pożar. Willie widział zza stajni, jak wysiadał z samochodu w świetle reflektorów. Mężczyzna uśmiechnął się do niego, wkładając gumę do ust. Nie, nie można mu ufać. Był z nim kościsty facet z czarnymi oczami i długimi włosami, który już Williego odwiedził i udawał, że jest jego przyjacielem. - Słyszałem, że dowaliłeś Marty’emu Fiskusowi? - odezwał się pierwszy mężczyzna. Willie zmieszał się. Nie odpowiedział. Nie kłam. Nie kłam. Zostaniesz tutaj, jeśli skłamiesz. - Marty Fiskus to dupek - rzucił więzień z tatuażami i posklejanymi włosami z sąsiedniej celi. - Nie wtrącaj się, Ben - ostrzegł go kościsty facet. Ben stoczył się z brudnej pryczy. Willie instynktownie skulił się. Nie lubił się bić, ale czasem, kiedy za długo zabawił u Burleya, wdawał się w bójki. Ben stanął przy kratach, oddzielających jego celę od celi Williego. - Chcę się widzieć z moim adwokatem. - Tak, jasne. A ja chcę się widzieć z papieżem, a na to się nie zanosi. - Mam prawo, Wilson. - Nie za wielkie, Ben. - Kiedy stąd wyjdę... - Jeżeli, Ben. Jeżeli. - Do diabła, wezwij mojego adwokata. - Twarz Bena nagle poczerwieniała, a usta wykrzywiły się w grymasie. - Uspokój się. Już do niego zadzwoniliśmy. Nie może się doczekać, żeby znowu się z tobą zobaczyć. Chodzi o jakiś niezapłacony rachunek. Wcale mu się nie dziwię. - Mężczyzna z powrotem zwrócił się do Williego. - Przepraszam. Nazywam się Wilson. Pamiętasz mnie? A to jest mój współpracownik, Gonzales. Byliśmy u was w domu dzień po pożarze. - Powiedziałem, że chcę zadzwonić. - Ben nie dawał za wygraną. - Jesteście świnie i nie macie prawa mnie tutaj trzymać. Kiedy skontaktuję się z moim adwokatem, pożałujecie, że wsadziliście mnie do pierdla. - Możesz mi wierzyć, że już żałujemy. - Gnój! Wilson westchnął. - Ben, czy tak się rozmawia z urzędnikiem państwowym? - Sięgnął do kieszeni i wyciągnął paczkę gum. Powoli rozwinął jedną z papierka i dodał: - Lepiej uważaj, bo mogę się obrazić. - Wal się, Wilson. - Chodź, Willie, pójdziemy gdzieś, gdzie nie będziemy musieli słuchać tych zniewag. - W zamku zadźwięczały klucze i drzwi otworzyły się szeroko. Willie poczuł, że metalowe pasy, które ściskały jego klatkę piersiową nieco się rozluźniły. Wreszcie mógł oddychać. Ale nie przestał być czujny. Rex go ostrzegał. Nie kłam. Nie kłam. Mężczyzna, który przedstawił się jako Wilson, zaprowadził go do pokoju bez okien. Znajdowały się w nim jedynie krzesła i stół z ciemnego drewna, na którym leżała teczka z dokumentami. Willie zaczął się pocić i denerwować. To nie wróżyło nic dobrego. Myślał, że stąd wyjdzie. Gdzie jest Rex? - Usiądź. - Mężczyzna wskazał mu ręką metalowe krzesło. - I opowiedz mi wszystko, co o tym wiesz. - Rzucił portfel na stół. Willie odwrócił wzrok. Nie chciał patrzeć na spaloną skórę. Przypominała mu o pożarze. O obu. Oblizał wargi. - Byłeś w tartaku tamtej nocy? Willie zagryzł wargę. - Nie kłam. - Wiesz, do kogo to należy? - Wilson przysunął portfel bliżej. Willie się cofnął. Dudniło mu w głowie. - Nie jest twój, prawda? Nie kłam. - Skąd go wziąłeś? Znalazłeś go? Zabrałeś komuś, czy... - Nie ukradłem go! Nie ukradłem! - wrzasnął gwałtownie. Ostre łysy twarzy Wilsona złagodniały. Uśmiechnął się. - Wierzę ci, Willie. Więc skąd go masz? - Wszystkie pieniądze są w środku! Ja nic nie zabrałem! - Willie kichnął i wytarł nos grzbietem dłoni. Trzęsły mu się ręce. - Nikt nie twierdzi, że zabrałeś, chłopcze. Ale portfel nie jest twój, prawda? Zmarszczył czoło. Był tak przerażony, że chciało mu się płakać. Potrząsnął przecząco głową. - Nie. - Więc pytam tylko, czy wiesz, do kogo należy. Willie chciał coś powiedzieć, ale mu się nie udało. Pot ciekł mu po twarzy. Było gorąco. Ciasno. Wilson mu nie wierzy. Wsadzi go z powrotem do więzienia. Na długo. Serce Williego łomotało jak oszalałe. Oddychał nierówno. - Nie może oddychać - ostrzegł Gonzales. - Uspokój się, Willie. - Wilson otworzył teczkę. ...

106 Willie nie wiedział, dlaczego, ale czuł, że ogarnia go przejmujący strach, taki sam jak zawsze, gdy był sam z Derrickiem. Nerwowo potarł ramię, to, które Derrick przypalał przed laty papierosami. - Willie, to są twoje papiery. Zobacz, jaka sterta. Nazbierało się tego trochę, synu. Dobrze, że Rex Buchanan i jego prawnicy zawsze znajdowali sposób, żeby wyciągnąć cię z więzienia. Zobaczmy, co tutaj mamy. Pijaństwo i bójka. Prowadzenie samochodu bez prawa jazdy. A to mi się nie podoba - jakaś mała dziewczynka poskarżyła się, że ją śledziłeś i zaglądałeś przez okno, ale oskarżenie wycofano. Pamiętasz to? Nazywała się Tammi Nichols. Pamiętasz ją? - Znowu się uśmiechnął. - Co tam robiłeś, Willie? Chciałeś sobie za darmo popatrzeć? - Nie. - Willie potrząsnął gwałtownie głową. - Lubisz patrzeć na rozebrane dziewczyny? Głuchy krzyk rozległ się w jego głowie. Przełykał nerwowo ślinę. To nie wróżyło nic dobrego. Nie kłam. Nie kłam. - Cholera, Willie, wszyscy to lubimy. To nie przestępstwo. O ile nie podgląda się tam, gdzie się nie powinno. - Oparł się na krześle, odchylił do tyłu i żuł gumę. - Chyba lubisz nagie dziewczyny. Naprawdę cię nie obwiniam, ale... - Przewrócił stronę. Williemu skręciły się ze strachu wnętrzności. - O, znowu. Następna dziewczyna. Mary Beth Spears. Powiedziała, że podglądałeś ją przez okno, kiedy była tylko w majtkach i w staniku. - Klasnął. - To ją bardzo zmartwiło. Widzisz, ona jest córką pastora. - Wilson zmarszczył brwi. - Widziałeś jej cycki, Willie? Williemu pociemniało w oczach i musiał przytrzymać się stołu, żeby nie spaść z krzesła. - To nie było miłe. Założę się, że pastor miał ochotę wygarbować ci skórę. Pokój wirował. - Te oskarżenia wycofano albo oddalono w ten czy inny sposób. - Wilson zamknął teczkę i odłożył ją na bok. - Gdyby było więcej zarzutów i jakieś poważniejsze, jak na przykład ukrywanie dowodów przestępstwa, utrudnianie pracy wymiarowi sprawiedliwości, albo nawet udział w przestępstwie, nie wykupiłby cię z więzienia cały majątek Reksa Buchanana. Nie ma mowy. Nawet cała drużyna jego adwokatów nie dałaby rady wyciągnąć cię z więzienia. Pot ściekał Williemu po nosie i kapał na stół. Chłopak był tak przerażony, że trząsł się cały w środku. Myślał, że posika się w majtki. Nie poruszył się. Przywarł do stołu, żeby nie zemdleć. - Ale jeśli będziesz z nami współpracował i opowiesz nam to, co wiesz, są duże szanse, że stąd wyjdziesz. Zgadza się, Gonzales? - W zupełności - przytaknął kościsty mężczyzna. - Rozumiesz? Willie się nie poruszył. - Układ jest taki. - Przednie nogi krzesła Wilsona uderzyły o podłogę. Mężczyzna oparł się na łokciach. - Ty nam powiesz prawdę i stąd wyjdziesz. Okłamiesz nas albo będziesz milczał, to wsadzimy cię z powrotem do celi obok Bena. Nienawidzę kłamstwa, Willie. A ty, Gonzales? - Nie cierpię. - Więc nie należy nas okłamywać. Musisz być wobec nas szczery, Willie. Powiedz prawdę, a wypuścimy cię stąd. Willie z trudem przełknął ślinę. Miał ochotę splunąć. Gdzie jest Rex? Dlaczego pozwala, żeby ci mężczyźni zadawali mu wstrętne pytania? Detektyw wziął portfel i pomachał nim Willemu przed nosem. - No, dalej, chłopcze. Wszystko będzie dobrze. Musisz mi tylko wyjaśnić, jak to się stało, że ten portfel znalazł się w twojej kieszeni. - Cassidy Buchanan przyszła do pana. Słowa odbiły się echem w małym gabinecie, a Wilson smakował każde po kolei. Wiedział, że wróci. W zasadzie czekał na nią już od kilku godzin. Była dziennikarką, a plotki, że nieznajomy wkrótce zostanie zidentyfikowany krążyły już wszędzie. Wilson bardzo chciał się dowiedzieć, jakim cudem ci cholerni dziennikarze wiedzieli coś prędzej od niego, ale jak dotąd nie był w stanie wykryć ani zlikwidować przecieków ze swojego departamentu. Drzwi się otworzyły i weszła Cassidy. Wyglądała o wiele lepiej niż wtedy, kiedy widział ją ostatnio. Jej zarumienioną twarz okalały kasztanowe włosy, a z bursztynowych oczu biła wściekłość. Była po prostu cudowna. Wszyscy w mieście nazywali ją brzydszą siostrą, która nie umywa się do Angie Buchanan. T. John nie mógł sobie tego wyobrazić. Wstał. Dobrego zachowania nauczył się od matki, która pochodziła z Virginii. - Wie pan, kim jest mężczyzna, który leży w szpitalu? - Dzień dobry. - Wskazał jej krzesło po drugiej stronie biurka i usiadł. - Jeszcze nie, ale wkrótce się dowiem. - I nie powiedział mi pan tego? - A powinienem? - W końcu mnie też to dotyczy. Jestem żoną Chase’a. - Ale nic panią nie łączy z nieznajomym. Nie rozpoznała go pani. - Spalił się tartak mojego ojca! - I co z tego? - Położył nogę na biurku i oparł się na krześle. - Proszę posłuchać, pani Buchanan. Przywiozłem tu panią na przesłuchanie. Pojechałem z panią do szpitala. Miałem nadzieję, że pomoże nam pani w dochodzeniu, że ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 galeria-sztuki.zgora.pl

WordPress Theme by ThemeTaste