Tak!
- Wiec dlaczego tak bardzo chciała tego dziecka? Chłopca? Dlaczego ja jej nie wystarczałam? Im obojgu... a zreszta, niewa¿ne... - Oczywiscie, bo to jakas bzdura - powiedziała Eugenia jakby przez sciagniete usta. Marla usłyszała w odpowiedzi przeciagłe, pełne bólu westchnienie. Widac Cissy uwa¿ała, ¿e wszyscy dorosli, a w szczególnosci jej babka, sa idiotami. - Nie wiem, skad sie własciwie wziełam w tej rodzinie. Nie pasuje do was. To tak jak ja, pomyslała Marla. Serce rwało sie jej do tej dziewczynki. Czy naprawde była tak bezmyslna i okrutna dla własnej córki? - Bardzo sie starasz, ¿eby nie pasowac. A wystarczyłoby, ¿ebys spróbowała sie troche dostosowac. W naszej rodzinie wszyscy swietnie sie uczyli. Twój ojciec był w Stanford, a potem studiował na Harvardzie. Twoja mama studiowała w Berkeley. Ja byłam w Vassar, a... - Wiem, dziadek skonczył Yale. Wielkie rzeczy. Nie o to mi chodziło. No a wujek Nick? Nie wyłamał sie przypadkiem, czy cos w tym rodzaju? Nastapiła nieprzyjemna cisza. Marla wyczuła, ¿e Cissy udało sie w koncu wyprowadzic babke z równowagi. - Nick poszedł swoja własna droga, ale nie mówmy o tym teraz - zaproponowała zniecierpliwiona. - Chodz, mamy spotkac sie z ojcem... 32 Eugenia musiała wyprowadzic Cissy z pokoju, bo Marla została sama. Odpre¿yła sie troche. Usłyszała, jak do pokoju weszła pielegniarka, ¿eby zmierzyc jej puls. Kilka sekund pózniej znajome ciepło zaczeło saczyc sie w jej ¿yły, tłumiac ból, niepokój, lek... Usłyszała jednak skrzypniecie otwieranych, a potem zamykanych drzwi. Sadziła, ¿e to któras z pielegniarek przyszła ja obudzic, poprawic poduszki albo znowu zmierzyc puls czy cisnienie - ale ktokolwiek to był, podchodzac do łó¿ka zachowywał sie dziwnie cicho. A mo¿e nikogo nie było. Mo¿e tylko jej sie wydawało, mo¿e sniło jej sie tylko, ¿e ktos otworzył drzwi. Mo¿e nikt nie wszedł do srodka. W głowie miała zamet. Chciała znowu zasnac, ale nie mogła. Wydawało jej sie, ¿e słyszy skrzypienie butów na podłodze. Ale... nie... chyba nie... a potem poczuła ten zapach; zapach zwietrzałego ju¿ niemal dymu papierosowego i czegos jeszcze... lasu po deszczu... mokrej ziemi... zupełnie nie na miejscu... wydał jej sie dziwnie wrogi... Poczuła, jak włoski u nasady szyi je¿a sie jej z przera¿enia. Chciała krzyczec, ale nie mogła. Spróbowała uniesc powieki, ale tkwiły na jej oczach jak przytwierdzone. Serce biło jej jak oszalałe - a przecie¿ na pewno jest podłaczona do jakiegos monitora. Zaraz ktos ze szpitala wpadnie do pokoju. Pomó¿cie mi, prosze! Ratunku! Nic. ¯adnego dzwieku. Zaschło jej w gardle.