Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/galeria-sztuki.zgora.pl.txt): failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/hydra8/ftp/galeria-sztuki.zgora.pl/paka.php on line 5
- Pewnie oczekujecie ode mnie jakiejś wskazówki, która pomoże wam rozgryźć sprawę Bandeaux - powiedziała, sadowiąc się koło Morrisette. - To by nam bardzo pomogło. - Reed dokończył piwo. - Rozmawialiście z Jego Wysokością? - St. Claire’em? - Jasne, a z kim? - Diane upiła łyk wina i skrzywiła się. - Chwileczkę. Wlali mi tu octu, a ja nie jestem dzisiaj w najlepszym humorze. - Podeszła do baru, wdała się w ostrą dyskusję z barmanem i wróciła z nowym kieliszkiem. - Dużo lepsze - stwierdziła, upijając łyczek. - Dowiedzieliście się czegoś nowego? - zapytał Reed. - Właśnie dostałam wyniki badań substancji chemicznych w jego krwi. Przesłałam je do was faksem. Był tam alkohol, GHB, śladowe ilości ecstasy i uważajcie... ślady epinefryny. Tak jakby udało mu się dotrzeć do zestawu przeciwwstrząsowego i wstrzyknąć sobie lekarstwo. - Zanim podciął sobie albo zanim ktoś mu podciął żyły. - Zgadza się. - Więc tak: Josh odleciał po ecstasy, napił się z kimś trochę wina, wino okazało się uczulające i wywołało wstrząs. Facet zrobił sobie zastrzyk z epinefryny, a jak doszedł do siebie, wiedział już, że nic mu nie będzie, że nie umrze, to napisał na komputerze list pożegnalny i podciął sobie żyły. - Albo ktoś to zrobił za niego. - Zupełnie jakby ktoś chciał go dwa razy zabić. - Reed spojrzał badawczo. - Raz za pomocą wina, ale Bandeaux miał leki i zdołał się uratować. Potem zabójca uderzył ponownie i tym razem dokończył dzieła. Reed odsunął talerz, gdy kelnerka przyniosła colę i piwo. - Coś jeszcze? Co ze szminką na kieliszku? - To szminka marki New Faces, nazywa się „W różowym nastroju”. Jak na ironię, jeśli weźmiemy pod uwagę, co przydarzyło się panu Bandeaux. - Oczy Diane błysnęły. - Można ją kupić w każdym większym luksusowym sklepie. Na szczęście to dość nowy kolor, jest na rynku dopiero od dwóch lat. Reed spojrzał na Morrisette. - Zajmę się tym - powiedziała. - Sprawdzimy w miejscowych sklepach i w internecie. Diane Moses powiedziała: - Wiecie już, że na dywanie znaleźliśmy krew nienależącą do Bandeaux, oprócz tego w odkurzaczu natknęliśmy się na obce włosy. Porównaliśmy je z włosami Caitlyn, Naomi Crisman i zwierzęcą sierścią. Wyglądają na psią sierść. Sprawdzamy to jeszcze. - Bandeaux i jego dziewczyna nie mieli zwierząt - zauważył Reed. - Była żona ma. - Morrisette skończyła drugą colę. - Może bawiła się z psiakiem, oblazła sierścią, potem odwiedziła Josha i kilka włosów spadło na dywan. - Możliwe, że mieli tego psa, kiedy jeszcze razem mieszkali, i zabrała go ze sobą w odwiedziny. Sąsiad twierdzi, że często tam bywała. - Reed wytarł usta serwetką. - A może to jakiś inny pies. Tak czy inaczej, myślę, że czas zdobyć nakaz przeszukania domu Caitlyn Bandeaux. Zobaczymy, czy żonka nie ukrywa tam narzędzia zbrodni.

- Pewnie oczekujecie ode mnie jakiejś wskazówki, która pomoże wam rozgryźć sprawę Bandeaux - powiedziała, sadowiąc się koło Morrisette. - To by nam bardzo pomogło. - Reed dokończył piwo. - Rozmawialiście z Jego Wysokością? - St. Claire’em? - Jasne, a z kim? - Diane upiła łyk wina i skrzywiła się. - Chwileczkę. Wlali mi tu octu, a ja nie jestem dzisiaj w najlepszym humorze. - Podeszła do baru, wdała się w ostrą dyskusję z barmanem i wróciła z nowym kieliszkiem. - Dużo lepsze - stwierdziła, upijając łyczek. - Dowiedzieliście się czegoś nowego? - zapytał Reed. - Właśnie dostałam wyniki badań substancji chemicznych w jego krwi. Przesłałam je do was faksem. Był tam alkohol, GHB, śladowe ilości ecstasy i uważajcie... ślady epinefryny. Tak jakby udało mu się dotrzeć do zestawu przeciwwstrząsowego i wstrzyknąć sobie lekarstwo. - Zanim podciął sobie albo zanim ktoś mu podciął żyły. - Zgadza się. - Więc tak: Josh odleciał po ecstasy, napił się z kimś trochę wina, wino okazało się uczulające i wywołało wstrząs. Facet zrobił sobie zastrzyk z epinefryny, a jak doszedł do siebie, wiedział już, że nic mu nie będzie, że nie umrze, to napisał na komputerze list pożegnalny i podciął sobie żyły. - Albo ktoś to zrobił za niego. - Zupełnie jakby ktoś chciał go dwa razy zabić. - Reed spojrzał badawczo. - Raz za pomocą wina, ale Bandeaux miał leki i zdołał się uratować. Potem zabójca uderzył ponownie i tym razem dokończył dzieła. Reed odsunął talerz, gdy kelnerka przyniosła colę i piwo. - Coś jeszcze? Co ze szminką na kieliszku? - To szminka marki New Faces, nazywa się „W różowym nastroju”. Jak na ironię, jeśli weźmiemy pod uwagę, co przydarzyło się panu Bandeaux. - Oczy Diane błysnęły. - Można ją kupić w każdym większym luksusowym sklepie. Na szczęście to dość nowy kolor, jest na rynku dopiero od dwóch lat. Reed spojrzał na Morrisette. - Zajmę się tym - powiedziała. - Sprawdzimy w miejscowych sklepach i w internecie. Diane Moses powiedziała: - Wiecie już, że na dywanie znaleźliśmy krew nienależącą do Bandeaux, oprócz tego w odkurzaczu natknęliśmy się na obce włosy. Porównaliśmy je z włosami Caitlyn, Naomi Crisman i zwierzęcą sierścią. Wyglądają na psią sierść. Sprawdzamy to jeszcze. - Bandeaux i jego dziewczyna nie mieli zwierząt - zauważył Reed. - Była żona ma. - Morrisette skończyła drugą colę. - Może bawiła się z psiakiem, oblazła sierścią, potem odwiedziła Josha i kilka włosów spadło na dywan. - Możliwe, że mieli tego psa, kiedy jeszcze razem mieszkali, i zabrała go ze sobą w odwiedziny. Sąsiad twierdzi, że często tam bywała. - Reed wytarł usta serwetką. - A może to jakiś inny pies. Tak czy inaczej, myślę, że czas zdobyć nakaz przeszukania domu Caitlyn Bandeaux. Zobaczymy, czy żonka nie ukrywa tam narzędzia zbrodni.

  • Sylwia

- Pewnie oczekujecie ode mnie jakiejś wskazówki, która pomoże wam rozgryźć sprawę Bandeaux - powiedziała, sadowiąc się koło Morrisette. - To by nam bardzo pomogło. - Reed dokończył piwo. - Rozmawialiście z Jego Wysokością? - St. Claire’em? - Jasne, a z kim? - Diane upiła łyk wina i skrzywiła się. - Chwileczkę. Wlali mi tu octu, a ja nie jestem dzisiaj w najlepszym humorze. - Podeszła do baru, wdała się w ostrą dyskusję z barmanem i wróciła z nowym kieliszkiem. - Dużo lepsze - stwierdziła, upijając łyczek. - Dowiedzieliście się czegoś nowego? - zapytał Reed. - Właśnie dostałam wyniki badań substancji chemicznych w jego krwi. Przesłałam je do was faksem. Był tam alkohol, GHB, śladowe ilości ecstasy i uważajcie... ślady epinefryny. Tak jakby udało mu się dotrzeć do zestawu przeciwwstrząsowego i wstrzyknąć sobie lekarstwo. - Zanim podciął sobie albo zanim ktoś mu podciął żyły. - Zgadza się. - Więc tak: Josh odleciał po ecstasy, napił się z kimś trochę wina, wino okazało się uczulające i wywołało wstrząs. Facet zrobił sobie zastrzyk z epinefryny, a jak doszedł do siebie, wiedział już, że nic mu nie będzie, że nie umrze, to napisał na komputerze list pożegnalny i podciął sobie żyły. - Albo ktoś to zrobił za niego. - Zupełnie jakby ktoś chciał go dwa razy zabić. - Reed spojrzał badawczo. - Raz za pomocą wina, ale Bandeaux miał leki i zdołał się uratować. Potem zabójca uderzył ponownie i tym razem dokończył dzieła. Reed odsunął talerz, gdy kelnerka przyniosła colę i piwo. - Coś jeszcze? Co ze szminką na kieliszku? - To szminka marki New Faces, nazywa się „W różowym nastroju”. Jak na ironię, jeśli weźmiemy pod uwagę, co przydarzyło się panu Bandeaux. - Oczy Diane błysnęły. - Można ją kupić w każdym większym luksusowym sklepie. Na szczęście to dość nowy kolor, jest na rynku dopiero od dwóch lat. Reed spojrzał na Morrisette. - Zajmę się tym - powiedziała. - Sprawdzimy w miejscowych sklepach i w internecie. Diane Moses powiedziała: - Wiecie już, że na dywanie znaleźliśmy krew nienależącą do Bandeaux, oprócz tego w odkurzaczu natknęliśmy się na obce włosy. Porównaliśmy je z włosami Caitlyn, Naomi Crisman i zwierzęcą sierścią. Wyglądają na psią sierść. Sprawdzamy to jeszcze. - Bandeaux i jego dziewczyna nie mieli zwierząt - zauważył Reed. - Była żona ma. - Morrisette skończyła drugą colę. - Może bawiła się z psiakiem, oblazła sierścią, potem odwiedziła Josha i kilka włosów spadło na dywan. - Możliwe, że mieli tego psa, kiedy jeszcze razem mieszkali, i zabrała go ze sobą w odwiedziny. Sąsiad twierdzi, że często tam bywała. - Reed wytarł usta serwetką. - A może to jakiś inny pies. Tak czy inaczej, myślę, że czas zdobyć nakaz przeszukania domu Caitlyn Bandeaux. Zobaczymy, czy żonka nie ukrywa tam narzędzia zbrodni.

21 January 2021 by Sylwia

Nie powinni mieć kłopotów ze zdobyciem nakazu. Na miejscu zbrodni znaleziono krew tej samej grupy co krew Caitlyn, samochód taki jak jej widziano tej nocy koło domu Bandeaux, rozwodziła się ze zmarłym w nieprzyjemnych okolicznościach, a Bandeaux 118 odgrażał się, że oskarży ją o przyczynienie się do śmierci dziecka. W dodatku miała problemy ze zdrowiem psychicznym. Naprawdę trudno nie zauważyć, że Caitlyn Bandeaux jest w samym centrum całej tej sprawy. Trzeba się tylko dowiedzieć, jaką odegrała rolę. To był długi tydzień. Ale już się kończył. Dzięki Bogu. Amanda wcisnęła pedał gazu i nieduży kabriolet wyrwał do przodu, mijając szybko bagna, gdzie w wysokiej trawie brodziły białe czaple, a w mętnej wodzie czaiły się krokodyle. Wiatr targał jej włosy. Napięcie spowodowane pracą i całym tym bałaganem z Joshem Bandeaux powoli ją opuszczało. Zmieniła bieg i wyprzedziła faceta w bmw, co dodało jej animuszu. Za to jego zamurowało. Spojrzała w tylne lusterko i uśmiechnęła się szeroko do siebie, Ian będzie dzisiaj w domu, a ona coś ugotuje. Coś z homarem, mąż uwielbia homary. I do tego chrupiące francuskie pieczywo. I wino. Dobrze będzie go zobaczyć, pomyślała, wypatrując zjazdu z autostrady. Jej małżeństwo nie było idealne, Ian był takim samym głupkiem, jak inni faceci, ale i z nią niełatwo było żyć. Dzisiaj jednak wybaczyła mu wszystko. Zmieniła pas, żeby zjechać z autostrady, i przed skrętem nacisnęła hamulce. Nie zadziałały. Wzięła głęboki wdech. Adrenalina buzowała jej w żyłach. Jeszcze raz nacisnęła pedał, zakręt zbliżał się z zawrotną prędkością. - Cholera! - Zmieniła bieg, nacisnęła niesprawne hamulce, zjechała na pobocze. Samochód wyrywał się jej spod kontroli. Mocując się z kierownicą, minęła znak stopu, z piskiem wpadła w zakręt i zjechała na przeciwny pas. Serce waliło jej jak oszalałe. Na szczęście nikt nie jechał z naprzeciwka. - Boże, pomóż. - Z całych sił pociągnęła hamulec ręczny i zmieniła bieg. Samochód zjechał z pobocza, stoczył się z pagórka prosto na drzewo, które mijała codziennie w drodze do pracy. Zebrała się w sobie. Zaraz się to stanie, pomyślała z furią, trzymając mocno kierownicę w oczekiwaniu na zderzenie. To jedyne drzewo w pobliżu szosy. Nieduże. Na pewno przeżyję, powiedziała sobie. Jeśli tylko nie uderzę centralnie. Bum! Szarpnęło samochodem. Rzuciło ją do przodu, głową uderzyła w kierownicę. Pas bezpieczeństwa naprężył się gwałtownie. Szyba potłukła się, metal powyginał. Za oczami poczuła silny ból. Jęknęła i spojrzała w popękane lusterko wsteczne, gdzie wydawało jej się, że widzi... zbliżającą się kobietę, kobietę, którą znała. Potem ogarnęła ją pustka, żadnej kobiety, żadnego bólu, nic, tylko czarna otchłań utraconej przytomności. Rozdział 18 Zdaje się, że ktoś majstrował przy hamulcach - powiedział przez telefon zastępca szeryfa Fletcher. - Mechanik obejrzał już pobieżnie podwozie sportowego samochodu Amandy Drummond, stojącego teraz na naszym parkingu, gdybyś chciał mu się przyjrzeć. 119 - Majstrował? - powtórzył Reed, wkładając marynarkę i żonglując telefonem. Siedział w biurze po godzinach, gdy zadzwonił telefon. - Przewód hamulcowy został przecięty? To brzmi jak scenariusz starego filmu. Kiepskiego starego filmu. - Przyjedź i sam obejrzyj. - Będę za pół godziny. Wyszedł z komisariatu, wsiadł do samochodu i pojechał za miasto. Na parking dojechał w ciągu dwudziestu pięciu minut. Zastępca szeryfa zaprowadził go do garażu. Wewnątrz na podnośniku stał rozbity triumph Amandy Montgomery. Przód miał wgnieciony, wiśniowa karoseria była pogięta, koła przekrzywione. - Wygląda na to, że miała szczęście - zauważył Reed, chociaż samochód najbardziej ucierpiał od strony pasażera. - Tak. Gdyby uderzyła centralnie, to marne szanse. - Zniszczenia po stronie kierowcy były raczej niewielkie. - Spójrz! - Fletcher postukał w długą rurę pod silnikiem. Podwozie było brudne od błota i smarów. - Popatrz tutaj, to przewód hamulcowy. - Wskazał długopisem wyjętym z kieszeni. - Tutaj wychodzi ze zbiornika, a tu został przecięty. - Przecięty? - Tak. - Czy to nie mógł być przypadek? - Nie wydaje się. Raczej ktoś go przeciął, a kiedy płyn wyciekł, hamulce przestały działać. Przecięcie przewodu to żadna sztuka. - Twarz miał poważną. - Ktoś chciał rozwalić ten samochód i jego kierowcę. Miała cholerne szczęście, że tylko tak się to skończyło. - Gdzie ona jest? - W szpitalu Matki Boskiej Niezawodnej Nadziei. Straciła przytomność, ma kilka zadrapań i pewnie siniaki od pasa bezpieczeństwa, ale gdy wsadzali ją do karetki, odzyskała przytomność i była mocno zdziwiona tym, co się wokół niej działo. Nie chciała jechać do szpitala, ale przekonaliśmy ją, że jednak powinna. Trzeba przecież zrobić badania i tak dalej. - Kto zgłosił wypadek? - Kobieta, która widziała całe zdarzenie. Jechała za nią i nagle zauważyła, że pani Drummond ma jakieś kłopoty. Kiedy triumph walnął w drzewo, zadzwoniła na pogotowie. Czekała na miejscu wypadku, a potem wydarzyło się coś dziwnego. Pani Drummond obudziła się, zobaczyła ją i zaczęła na nią krzyczeć. - Kim ona jest? - Nazywa się Christina Biscayne, używa imienia Cricket. Reed nadstawił uszu. - Jechała za Amandą Drummond? - Tak, jechała do przyjaciółki. - Reed postanowił koniecznie spotkać się z Cricket Biscayne. Porozmawiał jeszcze chwilę z Fletcherem, ale nie dowiedział się już niczego więcej. Z policyjnego parkingu pojechał do szpitala Matki Boskiej Niezawodnej Nadziei. Był to mały prywatny szpital, najbliższy miejsca wypadku. Amandę właśnie wypisywano. Siedziała przy drzwiach na wózku. Jej włosy były w lekkim nieładzie, a na twarzy miała kilka zadrapań. - Na co czekamy? - Lekarz musi się jeszcze podpisać - powiedziała pielęgniarka. - Myślałam, że już to zrobił. 120 - Ja też. - Tak trudno zdobyć jego podpis? Powiedział, że mogę wyjść ze szpitala, prawda? - Naciskała Amanda, a jej ładna buzia mówiła „nie wciskaj mi tu kitu”. - Tak powiedział. Jestem pewna, że za kilka minut wszystko będzie gotowe. Mamy tu dzisiaj duży ruch. Są jeszcze inni pacjenci - odpowiedziała pielęgniarka z wyrozumiałym, ale mocno wymuszonym uśmiechem. Potem spojrzała na pager przy pasku. - Proszę tu poczekać. - Podeszła do telefonu i podniosła słuchawkę. Amanda gotowała się ze złości. - Pani Drummond? - zapytał Reed, otwierając portfel i pokazując odznakę. - Pierce Reed z policji w Savannah. - Wiem, kim pan jest - powiedziała niecierpliwie. - Co pan tu robi? - Słyszałem, że miała pani nieszczęśliwy wypadek. - Nieszczęśliwy wypadek? Tak się to nazywa? Jezu, mój przewód hamulcowy został przecięty, tak powiedział ten policjant, kiedy zadzwonił do mojego męża. Jeśli to prawda, to znaczy, że ktoś próbował mnie zabić. - Odgarnęła włosy z oczu. - Znowu. Wie pan o tym, prawda? Sześć miesięcy temu ktoś chciał zepchnąć mnie z drogi. Nikogo to wtedy nie interesowało. Dopiero teraz się pojawiacie, gdy omal nie zginęłam. - Założyła ręce na piersi. - To nie był nieszczęśliwy wypadek, detektywie. To w ogóle nie był wypadek. - Zaczęła podnosić się z wózka. - Ktoś próbował mnie zabić! - Pani Drummond, proszę nie wstawać z wózka. Takie są zalecenia szpitala - powiedziała pielęgniarka. - Nie potrzebuję żadnego wózka, chcę stąd wyjść - warknęła Amanda. Wstała, nie spuszczając wzroku z Reeda. - I potrzebuję ochrony policji. Ktoś strzela do naszej rodziny jak do kaczek i zdaje się, że jestem następna w kolejce. - Domyśla się pani, kto to może być? - Czy to nie pańskie zadanie? To pan jest detektywem. - Chciałbym dowiedzieć się od pani, co się wydarzyło - powiedział, zastanawiając się, dlaczego dotknęły go jej docinki. Rozpuszczona, bogata suka. - Świetnie. Czas, żebyście się tym poważnie zajęli. Zanim wszyscy skończymy jak Josh Bandeaux! - Przed szpital zajechał samochód. - Wybaczy pan, ale przyjechał mój mąż. - Spojrzała lekceważąco na pielęgniarkę. - Wychodzę, z wypisem czy bez. - Już po problemie. Doktor Randolph właśnie go podpisał. - Pielęgniarka podała jej kopertę, a do holu wszedł wysoki chudy mężczyzna w mundurze pilota. - Co się stało? - zażądał wyjaśnień, a potem, już ciszej, dodał: - Wszystko w porządku? - To się stało, że ktoś chciał mnie zabić, skończyło się na rozwaleniu samochodu. I... nie... nic mi nie jest. - Amanda złagodniała, zamrugała kilka razy i odchrząknęła, jakby zebrało jej się na płacz. Opanowała się jednak i odzyskała swój zwykły sarkastyczny ton. - To jest detektyw Reed. Złapie tego sukinsyna, zanim znów uderzy. Prawda, detektywie? - No cóż, zrobimy wszystko, co w naszej mocy. - Pani Drummond, proszę usiąść. - Pielęgniarka była nieustępliwa i Amanda z ociąganiem usiadła na wózku. - Mam nadzieję, detektywie Reed - rzuciła Amanda przez ramię. - Bo następnym razem mogę nie mieć tyle szczęścia i będziecie mieli kolejne niewyjaśnione morderstwo. Caitlyn nie mogła się pozbyć wrażenia, że ktoś ją obserwuje. Siedziała w gabinecie przed komputerem. Pracowała nad projektem, który odkładała już prawie od tygodnia. Z głośników sączył się delikatny jazz. Wstała, spojrzała czujnie przez firanki. Była noc, 121 latarnia przed domem rzucała dziwne niebieskie światło. W powietrzu połyskiwała delikatna mgiełka zasnuwająca okna i rozmywająca cienie. Kątem oka zauważyła jakiś ruch, jakiś cień w zaroślach. Serce jej załomotało. Liście poruszyły się. Zdawało się jej, że słyszy szelest kroków. Popadasz w obłęd. Nikogo tam nie ma. Nikogo. Przełknęła z trudem ślinę i nisko nad ziemią zauważyła dwa błyszczące paciorki oczu. Zesztywniała. Krzaki zakołysały się i spomiędzy liści wyjrzał spiczasty pyszczek. Och, to tylko opos. Odetchnęła zawstydzona. Wciąż jednak czuła na sobie obce spojrzenie. Opuściła żaluzje i odchyliła się na krześle. Może to policja ją obserwuje. Wcale by się nie zdziwiła. Detektyw Reed nie musiał tego mówić. I tak widziała, że uważa ją za główną podejrzaną. A ona nawet nie miała jak się bronić. A jeśli to nie policja? Może to ten ktoś, kto był w jej sypialni wtedy, kiedy zginął Josh? Ten ktoś, kto wymazał jej pokój krwią? To ty, Caitie. Ty to zrobiłaś. - Nie - wyszeptała, odganiając tę okropną myśl. Może powinna zadzwonić do Adama. Rozmowa z nim na pewno by jej pomogła. Chcesz rozmawiać jako kobieta czy jako pacjentka? Spójrz prawdzie w oczy, Caitlyn, chcesz po prostu znów się z nim spotkać. - Cholera! - Miała już dość wysłuchiwania tych połajanek. Brzmiały zupełnie jak zrzędzenie Kelly. Spojrzała na ekran komputera. Machający skrzydłami nietoperz wampir zdawał się z niej szydzić. Termin przedstawienia projektu zarządowi zoo mijał za tydzień, a ona wciąż była z robotą w lesie. Skoncentrowała się, poprawiła ruchy skrzydeł nietoperza. Przelatywał na tle srebrzystego księżyca przez żelazną bramę. Miała nadzieję, że animacja przyciągnie uwagę zaglądających na stronę internetową zoo. Wymyśliła sobie, że strona główna będzie nawiązywać do starych mitów i przesądów, zwłaszcza tych, które mają naukowe uzasadnienie. Caitlyn była już zmęczona, bolały ją plecy, nerwy miała napięte. Wstała i przeciągnęła się, wciąż spoglądając na monitor. Siedzący u jej stóp Oskar zaszczekał. - No i czego chcesz? - zapytała. Pies znów zaszczekał, skoczył na nią, a potem przywarował na podłodze. - Wszystko w porządku? - Zakręcił młynka. - Chcesz wyjść? Kolejne szczeknięcie i szorowanie ogonem po podłodze. - Dobrze, już dobrze - powiedziała. - Rozumiem. Teraz rozumiem. No to chodź. Pies natychmiast zbiegł po schodach. - Ej, chyba mnie nabierasz. Też widziałeś tego oposa i masz na niego chętkę, co? - mruczała, schodząc na dół. Zanim weszła do kuchni, Oskar skakał już na tylne drzwi. Kiedy odsunęła zasuwę, wystrzelił na dwór, szczekając jak opętany, i pognał w stronę fontanny. Caitlyn stanęła na skraju werandy. Było ciepło. Parno. Słuchała brzęczenia owadów i łagodnego szemrania fontanny. Nagle zauważyła w powietrzu delikatną smugę dymu z papierosa. - Caitie? - usłyszała. - Jezu! - Serce omal jej nie wyskoczyło z piersi. Rozpoznała ten głos. - Kelly? 122 Nic. Caitlyn wpatrywała się w ciemność. Nikogo tu nie było... cisza. Nikt się nie odezwał. Pies węszył w rabatkach i nawet nie podniósł łba, nie przybiegł przywitać się z Kelly. Widocznie jej się zdawało. Jest przewrażliwiona i tyle. Odetchnęła głęboko, próbowała uspokoić rozdygotane nerwy. Może faktycznie przestaje nad sobą panować. Traci kontrolę. Boże, tylko nie to! - Chodź! - zawołała psa. - Oskar! Do nogi. - Zawahała się, spojrzała w ciemny kąt, z którego dobiegł ją głos Kelly i jęknęła cicho. Spojrzała jeszcze raz. Pusto. Nikogo nie ma... to tylko jej wybujała wyobraźnia. - Weź się w garść - powiedziała do siebie, ale gdy tylko weszła do domu, w popłochu zamknęła za sobą zasuwę. Popatrzyła przez okno i znów naszły ją wątpliwości. Czy ktoś tam był? Obserwował jej dom, czaił się w ciemnościach... śledził ją, na litość boską? Wyszła z kuchni, próbując pozbyć się uczucia, że coś jest nie w porządku. W połowie schodów usłyszała dzwonek telefonu. Wbiegając po dwa stopnie naraz, wpadła do gabinetu. Na ekranie wciąż fruwał nietoperz wampir. Wyłączyła komputer. Policzyła w myślach do dziesięciu, zanim podniosła słuchawkę. Oby to nie był żaden dziennikarz! - Słucham. - Caitlyn? - Usłyszała w słuchawce głos Troya. Poczuła ogromną ulgę, że to on. - Czy możesz przyjechać do Oak Hill? - Głos miał poważny. Ponury. - Teraz? - Spojrzała na zegarek elektroniczny świecący w półmroku. Dochodziła dziesiąta. - Tak. - Po co? - zapytała Caitlyn, a serce załomotało jej ze strachu. - Co się stało? Troy zawahał się przez moment i powiedział: - Amanda miała wypadek samochodowy. Kilka godzin temu. - O Boże! - Caitlyn przygotowała się na najgorsze. - Co jej jest? - Chyba nic. Ian właśnie po nią pojechał. Zjechała z drogi i uderzyła w drzewo, nic więcej nie wiem. Zdaje się, że straciła przytomność. Przyjechało pogotowie i zabrało ją do szpitala. Obejrzał ją lekarz, zrobili jakieś badania i uparła się, żeby ją wypuścić. Miała szczęście. Ale mama źle to zniosła. Lepiej przyjedź. - Już jadę. - Caitlyn odłożyła słuchawkę, sięgnęła po torebkę, chwyciła klucze i zbiegła na dół. Duchy znów ze sobą rozmawiały. Szeptały niespokojnie między sobą, tłukły się po starym domu, wałęsały po okolicy. Lucille zadrżała. Potarła ramiona, bezskutecznie próbując odegnać chłód. Nadchodziło zło. Pędziło na czarnym koniu z rozgrzanymi kopytami. Prosto do niej. Szkoda, że obiecała staremu zostać tutaj z Bernedą. Chciałaby wyjechać. Ale przysięgła opiekować się Bernedą Montgomery aż do śmierci. Musiała zostać. Modląc się, nakreśliła znak krzyża na obfitej piersi i usłyszała, jak duchy się z niej śmieją. Nie było ucieczki. Rozdział 19 Zaraz, moment. Opowiedzcie wszystko po kolei. - Caitlyn przyjechała do Oak Hill, gdzie 123 zebrała się już cała rodzina. Nie zabrakło również Amandy. Była bledsza niż zazwyczaj, ale wyglądała dobrze. Spacerowała po pokoju, a jej mąż, Ian, siedział na wysokim stołku przy zimnej kracie kominka. Berneda odpoczywała na szezlongu, słaba i wyczerpana. Obok niej siedziała Lucille, przyjechał też doktor Fellers. Przy oknie stał zdenerwowany Troy, spoglądał przez okno na ciemną drogę, jakby spodziewał się bandy złoczyńców przybywającej w obłoku kurzu, jak na starym westernie. Przyszła nawet Hannah, siedziała teraz zgarbiona na wyściełanym krześle. Była opalona, we włosach miała jasne pasemka, a na znudzonej twarzy mocny makijaż. Dżinsowa mini i wysokie buty na dwunastocentymetrowym obcasie sprawiały, że jej zgrabne, smukłe nogi wydawały się jeszcze dłuższe. - Co się stało? - Ktoś przeciął przewód w moim samochodzie - powiedziała Amanda, przeczesując włosy sztywnymi palcami. Zdenerwowana przemierzała pokój w tę i z powrotem. - Kilka miesięcy temu ktoś próbował zepchnąć mnie z drogi, ale policja nie potraktowała mnie poważnie. Lepiej, żeby tym razem nie popełnili takiego błędu. - Ktoś chciał cię zepchnąć z drogi? - Berneda próbowała się podnieść. Lucille dotknęła jej ramienia. - Spokojnie. Połóż się. - Tak! - powiedziała Amanda z naciskiem. - Ktoś chciał zepchnąć mnie z tej cholernej drogi. Mogłam się zabić! Policja wcale się tym nie przejęła. Wspomniałam o tym dzisiaj detektywowi Reedowi. - Był tam? - zapytała nerwowo Caitlyn. Ten facet wciąż krążył wokół jej rodziny. Oczywiście, chciała, żeby odnalazł mordercę Josha, ale jego ciągła obecność niepokoiła ją. - Przyszedł do szpitala, jak już wychodziłam. Powiedziałam mu, żeby ruszył tyłek i znalazł tego, kto to zrobił. - Amanda myśli, że jej wypadek i śmierć Josha mogą być ze sobą powiązane - wtrącił Ian. - Dam sobie za to głowę uciąć - dodała Amanda. - Powiązane? Jak to? - Tylko pomyśl: ktoś majstruje przy moich hamulcach w tydzień po tym, jak zamordowano Josha. Dziwny zbieg okoliczności. - To mogło być samobójstwo - powiedział Ian. - Daj spokój! Wszyscy znaliśmy Josha. Nawet nie ma się co zastanawiać. Samobójstwo! Co za bzdura! Mam szczęście, że dzisiaj nie zginęłam! - Nic ci się nie stało - przypomniał jej mąż. Napięte kąciki ust mówiły, że dość już ma jej histerii. Chociaż przekroczył czterdziestkę, włosy miał wciąż kruczoczarne. Wyglądał jak dwudziestopięciolatek, tyle że nieszczęśliwy, zgorzkniały i mocno znudzony życiem. - To nie ma znaczenia, Ian. Ktoś chciał mnie zabić zeszłej zimy, tuż przed Bożym Narodzeniem, pamiętasz? I dziś znów próbował! Następnym razem może mu się udać! Berneda jęknęła cicho. - Chyba powinniście porozmawiać gdzie indziej. - Lucille rzuciła im ostrzegawcze spojrzenie. Amanda była jednak innego zdania. - Myślałam, że najlepiej będzie, jeśli dowiecie się o wszystkim ode mnie. Pewnie podadzą dziś w wieczornych wiadomościach albo w jutrzejszych gazetach. Wolałam sama wam o wszystkim opowiedzieć. 124 - A co na to detektyw Reed? - zapytała Caitlyn. - Niewiele. To samo co pozostali idioci. Od czasu, kiedy ten cholerny czarny explorer usiłował zepchnąć mnie w bagno, rozmawiałam z nimi trzy razy. Raz tego dnia, kiedy to się stało, drugi raz tydzień później i dzisiaj znowu. Ale wiesz co? Myślę, że nic ich to, do cholery, nie obchodzi. - Ale przecież detektyw Reed przyjechał dzisiaj do ciebie, choć do niego nie dzwoniłaś - przypominał jej Ian. - Ale jeszcze zadzwonię. Jeśli myśli sobie, że skończy się na tej dzisiejszej rozmowie, to mnie najwyraźniej nie zna. - Może policja ma coś pilniejszego do roboty. Nic ci się przecież nie stało - odezwał się Troy, wsadzając ręce do kieszeni. - Coś pilniejszego? Na przykład sprawę Josha Bandeaux? - Wydawało mi się, że wciąż się zastanawiają, czy to nie było samobójco - powiedziała Berneda. - Mówiłam już, że to na pewno nie było samobójstwo. - Amanda nie potrafiła ukryć irytacji. - A ty jak myślisz? - Hannah zwróciła się do Caitlyn. - Nie wiem, chyba zgadzam się z Amanda. Nie wierzę, że Josh mógłby popełnić samobójstwo. - Też tak myślę. - Niebieskie oczy Hannah pociemniały lekko, a Caitlyn drgnęła. Słyszała plotki na temat Josha i Hannah, ale przecież słyszała też plotki na temat Josha i niemal każdej kobiety w promieniu stu pięćdziesięciu kilometrów. Zdążyła już przywyknąć do jego romansów. Nawet nie czuła się zraniona, raczej zażenowana. Ale myśl, że jej własna siostra... - Josh zbyt był w sobie zakochany, żeby ze sobą skończyć. - Musimy to rozstrząsać? - zapytała Berneda, pocierając usta drżącą ręką. - Oczywiście, że nie, mamo. Może pójdziesz na górę? - zaproponowała Caitlyn. - Żebyście zaczęli mnie obgadywać? - Nie będziemy cię obgadywać. - Oczywiście, że będziemy - powiedziała Hannah, wstając z krzesła. - To jest to, co świetnie nam wychodzi. Plotki. Wszyscy plotkują o wszystkich. - Hannah zawsze była brutalnie szczera. Najmłodsza w rodzinie, rozpieszczana i zepsuta, uważała, że ma święte prawo mówić, co myśli. - Muszę się napić. - Przeszła do jadalni, w której stał antyczny kredens. - Ktoś jeszcze chce się napić? - zawołała, a jej głos odbił się echem od sklepionych sufitów. - Zepsuty bachor - mruknął Ian, na tyle głośno, żeby wszyscy w pokoju usłyszeli. - To za dużo jak na mnie. - Berneda nerwowo splatała dłonie. - Zdenerwowałaś mamę - oskarżył Troy Amandę. - Tak, wiem, nie powinnam była tu przyjeżdżać, ale myślałam, że jeśli przyjadę, mama przekona się na własne oczy, że nic mi nie jest. Chyba lepiej tak, niż gdyby miała zobaczyć migawkę w wiadomościach o jedenastej, prawda? - Amanda spojrzała na matkę. - Mamo, nic mi nie jest, naprawdę - powiedziała, ale jej głos nie brzmiał pewnie. - Wszystko dobrze się skończyło. Tylko triumph, którego dostałam od taty, jest kompletnie rozbity. Hannah wróciła do pokoju, popijając z niskiej szklanki. - Tyle się wydarzyło w ciągu jednego tygodnia - drżącym głosem powiedziała Berneda i dotknęła ręki Amandy. - To trochę za wiele. Najpierw Josh, a teraz ty. Przysięgam, 125 czasami wydaje mi się, że nad tą rodziną ciąży fatum. - Fatum? Boże, mamo. Zaczynasz gadać jak ona. - Hannah obrzuciła Lucille ostrym spojrzeniem. - Widziałaś ostatnio jakieś duchy? - Hannah! - krzyknęła Berneda. - Ja ich nie widzę, ja je tylko słyszę - powiedziała Lucille głosem tak lodowatym, że Caitlyn przeszedł dreszcz. - A ty? - Hannah odwróciła się na pięcie i popatrzyła na Caitlyn. - Wydawało mi się, że i ty słyszysz duchy. - Dość tego! - zatrzęsła się Berneda. Doktor Fellers stanął między Hannah i matką. - Nie denerwujmy się. Podałem pani matce środek uspokajający. - Jak to miło z pana strony. - Hannah uśmiechnęła się ironicznie. - Ja też wezmę coś na uspokojenie. - Podniosła pustą szklankę i zakręciła nią w powietrzu. - Przestań - ostrzegł ją Troy. Lucille zacisnęła usta. Ciemne oczy patrzyły obojętnie i chłodno. - Chodź, mamo, pójdziemy na górę, położysz się. Ian, pomożesz mi? - zapytała Amanda. Wcale nie było po niej widać, że miała dzisiaj wypadek. Lucille poderwała się. - Zaprowadzę ją do pokoju. Ale Amanda już pomagała Bernedzie wstać z kanapy. - Chodź mamo... Ian? - Ja ją zaprowadzę - powiedział Ian, podtrzymując Bernedę. Tuż za nim szła Amanda. Lucille, która nigdy nie oddalała się od swojej podopiecznej, wchodziła wolno po schodach, trzymając się poręczy. - Myślę, że nic jej nie będzie - powiedział doktor Fellers, zasuwając torbę. - To był dla niej ciężki tydzień. Zostawiłem receptę na lek uspokajający, trzeba go podać, jeśli znowu się zdenerwuje. - Mama bardzo się zdenerwowała? - dopytywała się Caitlyn. - Była trochę niespokojna - wyjaśnił Troy. - Możecie do mnie dzwonić o każdej porze dnia i nocy - powiedział doktor. Jak zawsze. Od kiedy Caitlyn sięgała pamięcią, zawsze w nagłych wypadkach dzwoniono do Henry’ego Fellersa. Czasami jechali do niego do szpitala albo na pogotowie, ale najczęściej to on przyjeżdżał tutaj, jak jakiś poczciwy pan doktor z minionego stulecia. Zupełnie jakby nie istniały ubezpieczenia medyczne, nowoczesne szpitale z rezonansem magnetycznym, tomografią, zabiegami laserowymi. W czasach, gdy lekarze specjaliści odbywali telekonferencje z udziałem ekspertów z całego kraju, do nich przyjeżdżał stary doktor Fellers ze swoją nieodłączną torbą. Co dziwniejsze, Caitlyn dałaby głowę, że są teraz jego jedynymi pacjentami. Od piętnastu lat był właściwie na emeryturze, ale zawsze, dniem czy nocą, spieszył do Oak Hill, jeśli zaszła taka potrzeba. Migreny Bernedy czy jej kłopoty z sercem, zapalenie zatok Caitlyn, złamany obojczyk Charlesa, wstrząs mózgu Amandy, aborcja Hannah... To on przyjął Caitlyn do szpitala psychiatrycznego po śmierci Jamie i to on kilka tygodni później namówił lekarzy, żeby ją wypisali. - Zajrzę tu jutro. - Idąc do drzwi, zatrzymał się na chwilę przy Caitlyn. - A ty, jak się czujesz? Bardzo mi przykro z powodu Josha. Nigdy go zbytnio nie lubiłem, wiesz o tym, uważałem, że źle cię traktował, ale zdaję sobie sprawę, że mimo wszystko to strata. 126 - W porządku - odpowiedziała. - Jesteś pewna? - przyjrzał się jej spod krzaczastych brwi. - Tak pewna, jak to tylko możliwe - odpowiedziała, a Fellers wcisnął na głowę kapelusz i wyszedł. Zamknęła drzwi i odwróciła się. Hannah mieszała drinka palcem, gapiąc się na nią. - Wiecie, jesteśmy żałosni - mruknęła. Caitlyn nie miała dziś zdrowia na czarny humor siostry. Chciała jeszcze przed wyjazdem iść na górę i pożegnać się z matką. - Mów za siebie. - To tylko taka obserwacja. Takie jest moje zdanie. - Więc zatrzymaj je dla siebie. - Ho, ho, patrzcie no, kto to pyskuje - powiedziała pogardliwie Hannah. Posłała Caitlyn uśmiech niegrzecznego bachora i upiła duży łuk. - Strrrasznie się boję. - To dobrze. - Caitlyn wzięła torebkę i spojrzała na Hannah morderczym wzrokiem. - To już coś. Zaczynasz robić postępy. Reed kombinował i kombinował, i jakkolwiek kombinował, zawsze wychodziło mu, że to Caitlyn Bandeaux jest główną podejrzaną. Czekał, aż sędzia wyda nakaz przeszukania domu. Prokurator okręgowy, Katherine Okano, zaczynała już tracić cierpliwość. Naciskała. To jest właśnie problem z kobietami na wysokich stanowiskach. Robią się niecierpliwe i jędzowate. Dodajmy do tego menopauzę i mamy prawdziwe piekło. Przemawia przez ciebie niechęć do kobiet, skarcił go wewnętrzny głos. Zadzwonił telefon i Reed podniósł słuchawkę. - Mówi detektyw Reuben Montoya z wydziału zabójstw policji w Nowym Orleanie. Szukam zaginionej osoby, która może mieć związek zjedna z badanych przez was spraw. - W czym mogę panu pomóc? - Nazywa się Marta Vasquez. Zaginęła w grudniu. Ma trzydzieści trzy lata, wzrost sto sześćdziesiąt siedem, pięćdziesiąt osiem kilo. Latynoska. Ostatnio widziano ją z przyjaciółmi w barze przy Bourbon Street. Przefaksuję zdjęcie i dokładny opis. - Ma związek z jakąś naszą sprawą? - Otóż to. Marta jest córką Lucille Vasquez, która mieszka w Oak Hill, niedaleko Savannah. Wiem, że teoretycznie Oak Hill to nie pana teren, ale rozmawiałem już z tamtejszym szeryfem i skierował mnie do pana. Czytałem „Savannah Sentinel” i wiem, że pracuje pan nad sprawą Josha Bandeaux. Lucille Vasquez znała go. Poza tym jest pokojówką teściowej ofiary. - I według pana te sprawy mogą być powiązane? Ale jak? - Reed pstrykał długopisem, myśląc intensywnie. - Nie wiem. Nie wiem, czy jest między nimi związek, ale wszystkie inne tropy urywają mi się, a kilku znajomych zaginionej przypuszcza, że pojechała do matki w odwiedziny. Nie wiem, czy to prawda, bo Marta i Lucille nie były w dobrych stosunkach, ale chcę to sprawdzić. Dzwoniłem do jej matki, ale gada się do niej jak do ściany. Nic nie można się od niej dowiedzieć. To samo mówili policjanci, którzy przesłuchiwali mieszkańców Oak Hill. Reed odchylił się na krześle i spojrzał na ekran komputera, na którym wyświetlona była lista nazwisk wszystkich znajomych Josha Bandeaux. - Wspomniał pan, że pracuje w wydziale zabójstw. Myśli pan» że Marta nie żyje? 127 Po drugiej stronie zapanowało przez chwilę niezręczne milczenie, Reedowi wydawało się, że słyszy trzask zapalniczki, a potem gwałtowny wydech. - Czy nie żyje? Do diabła, to jest pytanie. Mam nadzieję, że żyje. Szukam odpowiedzi. - Zanim Reed zdążył zadać kolejne pytanie, Montoya dodał: - Jestem osobiście zainteresowany tą sprawą. Każda pomoc z pańskiej strony będzie mile widziana. Brzmiało to szczerze. - Nie ma sprawy. Chociaż nie wiem, w czym mogę być pomocny. - Po prostu niech pan mnie informuje na bieżąco. Wyślę zdjęcie, jej dane i najważniejsze informacje. - W porządku. Podam panu numer faksu. - Już go mam. Dzięki. Dziękuję panu - powiedział Montoya. Reed odłożył słuchawkę. Jaki związek może mieć zniknięcie Marty Vasquez z morderstwem Josha Bandeaux? Przypadek czy kolejny trop? Zrobił notatkę i usłyszał zbliżające się znajome kroki. Morrisette. Spieszyła się. Sekundę później wpadła do pokoju. - Zgadnij, co się stało? - wypaliła, sadowiąc swój drobny tyłeczek na biurku. - Nie mam pojęcia. - Ej, nie umiesz się bawić. - Już to słyszałem. Wiele razy. - Znów pisząc naszej ulubionej rodzince. - Oczy Morrisette błysnęły. Naprawdę była podekscytowana. Za to Reed poczuł ucisk w żołądku. - Montgomery? - I kto śmiał przypuszczać, że nie jesteś superdetektywem? - Na przykład ty. Uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając zęby. - Jeśli chodzi o wczorajszy wypadek Amandy Drummond, to już o nim słyszałem i nawet rozmawiałem z nią w szpitalu. Twierdzi, że ktoś próbował ją zabić. Właśnie miałem do ciebie dzwonić i zapytać, czy chcesz jechać ze mną. Trzeba spisać jej zeznania. - Cholera, powinnam była się domyślić, że już o wszystkim wiesz - powiedziała trochę zawiedziona. - Jasne, jadę, nie chciałabym przegapić tej rozmowy. Zadzwonił telefon i Reed przełączył rozmowę na głośnik. - Reed, słucham? - Jest kilka faksów do pana - powiedziała sekretarka. - Zaraz je odbiorę. - Właśnie się rozłączał, gdy zobaczył Amandę Drummond pędzącą jak burza prosto do jego pokoju. - Wygląda na to, że przeprowadzimy tę rozmowę tutaj - powiedział szeptem, gdy Amanda wparowała przez otwarte drzwi. - Powiedział pan, że będzie potrzebne zeznanie - powiedziała, nie witając się - więc pomyślałam, że załatwię to formalnie. Pewnie powinnam rozmawiać z tym gburowatym zastępcą szeryfa, ale wydawało mi się wczoraj w szpitalu, że dostrzega pan jakieś powiązania między śmiercią Josha a moim wypadkiem. Dlatego postanowiłam spotkać się z panem. - W porządku. To moja partnerka. Detektyw Morrisette. Zostanie z nami. Jeśli nie ma pani nic przeciwko temu, będę nagrywał pani zeznania. - Sięgnął do szuflady po dyktafon i zauważył, że Morrisette wyciągnęła z kieszeni mały notatnik i długopis. - Dobrze. - Amanda spojrzała na Morrisette, przyjrzała się uważnie jej włosom, 128 odwróciła się do Reeda i usiadła na krześle koło biurka. Morrisette oparła się biodrem o parapet. - Wie pan, myślę, że ktoś uwziął się na naszą rodzinę. Pół roku temu ktoś próbował zepchnąć mnie z drogi. Jeśli sprawdzi pan w archiwum, to znajdzie pan tam moje zeznanie. Potem zginął Josh, a wczoraj ktoś znów na mnie zapolował! - Z zaciśniętymi szczękami i błyszczącymi oczami pochyliła się nad biurkiem. Nie wyglądała na przerażoną. Raczej na wściekłą. Taki już miała charakter. - Niech pan posłucha, detektywie, chcę, żebyście złapali tego drania, zanim opuści mnie szczęście. - Skierowała wymanikiurowany palec między jego oczy. - Oczekuję, że przygwoździcie skurwiela, zanim znów zaatakuje. - Pani Drummond, zapewniam panią, że robimy wszystko co w naszej mocy, żeby zamknąć tę sprawę. - Jasne. Standardowa odpowiedź. Wielkie dzięki, będę spać spokojnie. - Wypuściła głośno powietrze i wreszcie trochę ochłonęła. - Wyjaśnijmy coś sobie. Nie lubię, gdy wychodzi ze mnie jędza. Tak... tak nie musi być. Ale czasami czuję, że jest to konieczne. - Nachyliła się znów nad biurkiem, przez co rozmowa przybrała bardziej osobisty charakter. Reed przypomniał sobie, że Amanda Drummond jest prawnikiem, w sali sądowej musiała nabrać wprawy w urządzaniu przedstawień i występowaniu przed publicznością. - Niech pan posłucha - powiedziała. - Znam Kathy Okano. Wiele lat temu, zanim znudziła mi się ta praca, obie byłyśmy asystentkami prokuratora okręgowego. Jestem pewna, że Kathy przyznałaby mi rację. - Gdzie pani zwykle trzyma samochód? - W garażu, w moim domu. Mieszkam w Quail Run. To ogrodzone osiedle z ochroną. - Kiedy ostatnio prowadziła pani ten samochód? - Trzy tygodnie temu. To sportowy wóz i korzystam z niego tylko od czasu do czasu - odparła rzeczowo i spokojnie. - Zwykle jeżdżę mercedesem. Triumph to taka zabawka, kabriolet. - Kto jeszcze nim jeździ? - Tylko ja. - A pani mąż? - zapytała Morrisette. Amanda potrząsnęła głową. - Nigdy. Tylko ja. - Ale ma do niego dostęp. - Morrisette nie dawała za wygraną. - Tak, ma nawet kluczyk, żeby mógł go w razie czego przestawić albo umyć. Ale wierzcie mi, Ian nie majstrował przy moim samochodzie! - Więc kto? - zapytał Reed. - Nie wiem. I to mnie martwi. - Czy ktoś ostatnio odwiedzał panią w domu? - Nie... właściwie nie. - Właściwie nie? Co znaczy „właściwie”? - napierała Morrisette. - Albo ktoś u pani był, albo nie. - To znaczy nie było nikogo, komu bym nie ufała. Mój brat Troy i moje siostry Caitlyn i Hannah... i moja przyjaciółka Elisa. - A od czasu, kiedy pani jechała ostatni raz tym samochodem? Kiedy to było? - Dwa... nie, raczej dwa i pół tygodnia temu. Musiałam zabrać dokumenty, które zostawiłam w pracy, pojechałam więc do miasta i zaraz wróciłam do domu. - Więc kto był u pani w domu ód tamtej pory? 129 Amanda zmarszczyła brwi. - Nie wiem. Znajomi, sąsiedzi, robotnicy. Był ktoś naprawić klimatyzację, przyszedł kominiarz, żeby przeczyścić przewody kominowe... - Czy ktoś z nich zaglądał do garażu, w którym stał pani triumph? - Chyba tak. Ale naprawdę nie wiem. Reed powiedział: - Dobrze by było, gdyby sporządziła pani spis miejsc, w których stał samochód, i spis osób, które miały dostęp do pani garażu przez ostatnie dwa i pół tygodnia. Chciałbym też zobaczyć kopie ostatnich dwóch faktur z warsztatu, nawet jeśli była tam pani tylko wymienić olej. - Załatwione. - Świetnie. - Reed i Morrisette zadawali kolejne pytania, a Amanda przedstawiła dokładny przebieg wypadku. Podała też nazwiska osób, które regularnie u niej bywają - ogrodnicy, pokojówka i sąsiad, który ma klucze - i obiecała, że dostarczy im pozostałe informacje. Nie była jednak zadowolona. - Na waszym miejscu sprawdziłabym tę Cricket Biscayne. - To ona wezwała pomoc. - Podobno tak. Ale wiecie już, że nasze rodziny się nie lubią? - Z tego co słyszałem, jesteście jedną wielką rodziną. Amanda najeżyła się. - Ja tak nie uważam. Moim zdaniem to dziwny zbieg okoliczności, że właśnie Cricket widziała, jak tracę panowanie nad samochodem. Biscayne’owie to biała hołota i nic mnie nie obchodzi, że nie powinno się tak mówić, bo to niepoprawne politycznie! Nic mnie nie obchodzi, że mój dziadek dokazywał z jej babką. To hołota, wyciągają łapy po zasiłek. I nie przypadkiem Cricket za mną jechała. Na zakończenie Amanda zostawiła swoją wizytówkę z telefonem do domu i do pracy. - Może pan dzwonić pod dowolny numer - powiedziała, a Reed wyłączył magnetofon. Amanda zarzuciła torebkę na ramię. - Przefaksuję te faktury razem z listą osób, które u mnie pracują lub które były u mnie w domu i widziały samochód. Dostanie pan też ich adresy i numery telefonów. - Będę czekał - zapewnił Reed. Ta kobieta była niesamowicie zorganizowana. - Świetnie. - Ruszyła do drzwi, ale zawahała się przez moment. - Dziękuję - dodała jakby po namyśle, opuściła pokój i przeszła przez hol. - Dzięki niej słowo „suka” nabiera nowego znaczenia - zauważyła Morrisette, nie dbając o to, czy Amanda ją usłyszy. - Jezu, przecież ona wlazła nam na głowę. - Morrisette patrzyła przez otwarte drzwi. - Przez nią omal nie przeszłam do obozu wroga. Reed uniósł brwi. - No, słowo, zastanawiam się, czy nie przyłączyć się do drużyny przeciwnej. Facet, który próbuje jej się pozbyć, musi być w moim typie. - Facet albo kobieta - pomyślał na głos. - Odwiedziła ją jej siostra. - Zaraz, moment. Wiem, do czego zmierzasz. Myślisz, że Caitlyn wczołgała się pod triumpha i przecięła przewody? Oszalałeś? Widziałeś kiedy taki samochód? Nadwozie jest kilka centymetrów nad ziemią, a nie sądzę, żeby pani Bandeaux znała się na mechanice. Ten, kto to zrobił, musiał się znać. Nie, Reed, tym razem pudło. Wcale nie był przekonany. 130 - Chcę, żeby zdjęto odciski palców z tego wraka. Musimy też obejrzeć miejsce, w którym stał. Sprawdzimy, czy na podłodze w garażu, czy gdzie indziej nie ma śladów płynu hamulcowego. I musimy zobaczyć te dokumenty z warsztatu. - Coś jeszcze? - Tak, myślę, że Amanda ma rację. Na początek porozmawiamy z Cricket Biscayne, a potem utniemy sobie pogawędkę z naszą ulubioną wdówką. - Dobra, weźmy się za Cricket. Jezu, co jest z tymi ludźmi? Nazwałbyś swoje dzieci Cricket i Sugar? Wprawdzie to tylko przezwiska, bo Cricket ma na imię Christina, a Sugar - Sheryl, ale i tak... Są już dorosłe, mogłyby zacząć używać normalnych imion. Chociaż co ja się czepiam, Sugar to striptizerka, a Cricket fryzjerka, fiu bździu w głowie, nie potrafi utrzymać się w pracy dłużej niż miesiąc czy dwa. Zapiszczał jej pager. - Cholera, jeśli to opiekunka do dzieci... - Wycelowała w Reeda palcem. - Nic nie mów - wiem. Już przygotowałam dwudziestopięciocentówkę. - Spojrzała na pager. - O Kur...kurka. To Bart. Pewnie znów powie, że nie może zapłacić alimentów. Ciekawe, co wymyśli tym razem. Samochód mu się zepsuł? Stracił kolejną pracę? Cienko przędzie? Cholera! I tak miesiąc w miesiąc! - Ruszyła korytarzem, cały czas pomstując. Reed wciąż zastanawiał się nad Amandą i jej teorią. Postanowił odebrać faksy. Było ich kilka, ale Amanda jeszcze nic nie przysłała. Jego uwagę zwrócił faks od Montoi, detektywa z Nowego Orleanu. Zawierał zdjęcie i opis Marty Vasquez. Fotografia była ziarnista, czarno-biała, przedstawiała ładną kobietę z krótkimi, ciemnymi włosami, z lekko zadartym, szerokim nosem i zmysłowymi ustami. Co się z nią stało? Jaki to ma związek ze sprawą Bandeaux? Z opisu wynikało, że Marta ma bliznę na brzuchu po ope-racji wyrostka robaczkowego i tatuaż przedstawiający kolibra na kostce lewej nogi. Studiowała, potem rzuciła studia i znów podjęła, ostatnio pracowała w firmie ubezpieczeniowej, ale zrezygnowała nagle bez podania przyczyny. To tak jak Rebeka, psychoterapeutka Caitlyn Bandeaux. Zbieg okoliczności? Mało prawdopodobne. Marta Vasquez, córka Lucille Vasquez, pokojówki, gospodyni i opiekunki potomków rodu Montgomerych. Więc Marta znała dzieci Camerona. Zmarszczył brwi. Zniknęła... tylko tyle wiadomo. Nikt jej nie widział od sześciu miesięcy. Przyglądając się fotografii, wrócił do swojego pokoju, z którego dobiegał dzwonek telefonu. - Detektyw Reed - powiedział, rzucając faksy na ogromną stertę spraw do załatwienia. Wszystko po kolei. Cricket została sama w salonie. Ostatnia klientka, bogata kobieta, która zarzekała się, że umrze, jeśli nie będzie miała nowej fryzury dzisiaj wieczorem, odjechała nowym cadillakiem, zadowolona wreszcie ze swoich pasemek w siedmiu kolorach i skomplikowanej fryzury, której ułożenie zajęło prawie trzy godziny. Cricket spojrzała na brudne ręczniki piętrzące się na pralce, ale pomyślała o Misty. Ta dziewczyna zaczyna pracę o nieprzyzwoitej godzinie - ósma? Dziewiąta? Nieważne. Pełna energii, nieustannie chichocząca Misty może chyba, do diabła, uprać i wysuszyć te ręczniki. Cholera, ta praca zaczyna ją wykańczać. Cały czas na nogach i jeszcze trzeba wysłuchiwać jędzowatych babsztyli. W kółko tylko ględzą o tych swoich mężach i dzieciach. 131 Niby się skarżą, niby narzekają, ale takie są dumne z tych swoich mężów i bachorów, że o Jezu! Cricket znosiła to cierpliwie i zwykle dostawała napiwki, choć niektóre babsztyle były nieużytymi kutwami. Bolały ją wszystkie mięśnie. Rozprostowała plecy, zamiotła wokół swojego fotela, przetarła umywalkę i powiesiła fartuch na wieszaku przy drzwiach. Jej cola stała tam, gdzie ją zostawiła, przy umywalce, gdzie mieszało się farby. Wzięła kubek i pociągnęła przez słomkę. Kofeina - tego potrzebowała. I może jeszcze kieliszek czy dwa tequili... albo trochę marychy. Albo wszystko naraz. Napiwki z całego tygodnia wystarczyłyby na kilka drinków i może jeszcze na trochę ziela. Wyszła na schodki, gdzie zwykle paliła z dziewczynami. Wbrew zaleceniom Maribelle, właścicielki zakładu, zostawiały tylne drzwi otwarte i wybiegały sobie na kilka machów. Teraz zamknęła drzwi na klucz i poszukała w torebce papierosów i zapalniczki. W zmiętej paczce znalazła tylko jednego złamanego papierosa z filtrem. Cholera. Zapaliła go i wąską uliczką, na której walały się kosze na śmiecie i skrzynki, ruszyła do samochodu. Maribelle kazała dziewczynom parkować przecznicę dalej, żeby było więcej miejsca na samochody klientek. Cricket jakoś niewiele obchodziło, gdzie zaparkuje. Ale Maribelle sugerowała też, że dziewczyny powinny dzielić się z nią napiwkami. Chytre babsko! Cricket kusiło, żeby rzucić tę robotę. Dokończyła colę i wrzuciła pusty kubek do kosza. Noc była parna, niebo ciemne, bez gwiazd i księżyca. W świetle latarni krążyły roje owadów. Jakiś natrętny komar bzyczał jej nad uchem. Pacnęła komara i skręciła tuż za stacją benzynową. Ból, który dokuczał jej przez większość dnia, wydawał się ustępować. Nogi zrobiły jej się jak z waty, ledwo nad nimi panowała. Oczy zaszły jej mgłą. Zbyt długo pracowała. Zdecydowanie zbyt długo. Z większym niż zazwyczaj trudem Cricket znalazła swój samochód. Stał pod latarnią, która coś dzisiaj szwankowała, na przemian włączała się i wyłączała. Ulica była opustoszała, ale to nic nie szkodzi, pomyślała Cricket. Głowa zaczęła jej ciążyć. Boże, co się z nią dzieje? Otworzyła samochód i usłyszała czyjeś kroki, wyczuła czyjąś obecność. Bez strachu obejrzała się i zobaczyła jakąś postać - mężczyzna czy kobieta? - przyczajoną w cieniu. Wśliznęła się do samochodu i zaczepiła obcasem o ramę drzwi. - Cholera - zamruczała, ale zauważyła, że tak naprawdę mało ją to obchodzi. Widziała jak przez mgłę i... i nie mogła usiąść prosto za kierownicą, nie mogła trafić kluczykiem do stacyjki. Jezu, co się dzieje? Czuła się jak pod wpływem jakichś prochów, jakby ktoś... dosypał jej czegoś do coli? Usłyszała kroki, ktoś biegł w jej stronę... kobieta, wyglądała znajomo... pewnie jej pomoże. Cricket chciała coś powiedzieć, próbowała zachować trzeźwość umysłu. Proszę mi pomóc, usiłowała krzyknąć, ale nie wydała żadnego dźwięku. Słowa uwięzły jej w gardle, gdy rozpoznała zbliżającą się kobietę. Co ona tu robi? Dlaczego? Czy czekała na nią? Spodziewała się jej? O Boże. Nagle jak grom z jasnego nieba spadła na nią cała prawda. Zauważyła ciasne rękawiczki i białe zęby odsłonięte w szerokim uśmiechu. Uśmiech jak u kota z Cheshire z Alicji w Krainie Czarów. Albo jeszcze gorszy. Uśmiech był zimny, a oczy błyszczały niecierpliwie. Kobieta sięgnęła do torebki, wyciągnęła szklany słoik i w świetle samochodowej lampki Cricket zobaczyła owady: przeróżne, kłębiące się, wspinające po ściankach słoja, ruszające 132 cienkimi nogami, skrzydełkami i czułkami. Wdrapywały się jedne na drugie, próbując dostać się na górę i uciec. - Twoi przyjaciele? - zapytała kobieta, obrzucając ją złowieszczym spojrzeniem. - Myślę, że tak. Cricket wiedziała już, że zginie. Rozdział 20 Nie powinnaś tu przyjeżdżać. Usłyszała własny drwiący głos. Przekręciła kluczyk w stacyjce i wsłuchała się w dźwięk gasnącego silnika. Orzeźwiający wiatr kołysał gałęziami dębów i szeleścił w gęstych zaroślach. - Wiem, ale to urodziny Jamie - powiedziała głośno. Dom był taki spokojny, ciepłym światłem rozjaśniał ciemność. Dom Jamie. Ścisnęło ją w gardle, gdy wyobraziła sobie śliczną buzię trzyletniej córeczki. Nie rozpłakała się. Dawno temu zdążyła już wypłakać rzekę łez. Szybko, zanim opadły ją złe myśli, schowała kluczyki do kieszeni i wysiadła z lexusa. Noc była ciepła, wiatr delikatnie muskał jej policzki. Poszła w stronę kutej żelaznej bramy. Myślała, że będzie zamknięta, ale klamka ustąpiła, zaskrzypiały stare zawiasy. Z ziemi niczym dym podniosła się osobliwa mgiełka, zatańczyła wokół jej stóp i przeleciała między koronkowymi gałęziami. Kiedy tak stała przed domem, który był niedawno również jej domem, obudziły się w niej wątpliwości. Czy podjęła słuszną decyzję? Była sama. Ale przecież zawsze była sama, prawda? Jedna z siedmiorga rodzeństwa, a mimo to samotna. Bliźniaczka - samotna. Mężatka - samotna. Matka - teraz samotna. Wiatr rozwiewał jej włosy, gorący jak w południe. Ledwie słyszała przejeżdżający samochód i szczekanie psa sąsiada, tak głośno i boleśnie biło jej serce. Teraz albo nigdy. Albo porozmawia z Joshem, albo pozwoli umrzeć ich małżeństwu. Zebrawszy się na odwagę, ruszyła kamienną ścieżką. Trzy stopnie prowadzące na werandę, gdzie wisiały koszyki z petuniami i odurzająco pachniał wiciokrzew. Już miała zapukać, ale drzwi były uchylone. Zapraszająco. Nie rób tego! Nie wchodź tam! Usłyszała głos Kelly tak wyraźnie, jakby siostra stała tuż obok. Skuszona srebrną smugą światła weszła do środka, a jej kroki odbiły się echem w wysokim holu. Zegar zaczął wybijać godzinę, z głośników sączyła się delikatna muzyka... melancholijna, klasyczna - dochodziła z gabinetu Josha. Przeszła przez próg i zobaczyła go leżącego na biurku. Jedna ręka zwisała z biurka, z nadgarstka kapała krew, tworząc kałużę na miękkim dywanie. - Josh! - krzyknęła. Zadzwonił telefon. Jeden dzwonek. Telefon stał na biurku tuż przy głowie Josha. Drugi dzwonek. Boże, czy powinna odebrać? Trzeci dzwonek. Caitlyn usiadła gwałtownie, zlana potem. Serce biło jej jak szalone. Była we własnym domu. W swoim łóżku. Ale wciąż miała przed oczami ten przerażający obraz. Martwy Josh leżący na biurku w swoim gabinecie. Otwarte drzwi na werandę, pozew o spowodowanie śmierci córki. Nie musiała oglądać zdjęć z miejsca zbrodni, żeby wiedzieć, 133 że to wszystko prawda. Skąd to wie? Może tam była? Może była świadkiem zbrodni? Nie, niemożliwe. To nie może być prawda. Zadzwonił telefon. Sięgnęła po słuchawkę. - Słucham - wyszeptała. Cisza. Dreszcz przebiegł jej po plecach. - Halo? Kto mówi? Cisza. Przerażona rzuciła słuchawkę. Boże, co się dzieje? Trzęsącą się ręką potarła czoło. To tylko zły sen. Bardzo zły sen. Kto mógł dzwonić o trzeciej piętnaście nad ranem? Kto zadzwonił i nie odezwał się ani słowem? Pomyłka? Starając się opanować, zaczerpnęła głęboko powietrza. W nogach łóżka leżał Oskar, ziewał, przeciągał się. - Chodź tutaj. - Poklepała poduszkę obok, Oskar powoli przysunął się do niej i zwinął w kłębek. Głaskanie jego nastroszonego futerka i szum wentylatora pod sufitem uspokajały ją. Znów zadzwonił telefon. Wymacała kontakt, włączyła światło i podniosła słuchawkę. - Halo? Żadnej odpowiedzi. - Halo? Czekała z bijącym sercem, w słuchawce słyszała tylko czyjś płytki oddech. - Kto to? Nic. Żadnej odpowiedzi. Dostała gęsiej skórki... czy jej się wydaje, czy w tle słychać muzykę? Dlaczego nikt nie odpowiada? Odłożyła słuchawkę i sprawdziła numer na wyświetlaczu. Numer nieznany. Tyle to sama już wiedziała. Potarła czoło ręką. Telefon znów zadzwonił. Cholera! Podskoczyła na łóżku. Zanim odebrała, spojrzała na wyświetlacz. Dzwonił Troy. Odebrała. - Słucham? - Caitlyn? Mówi Troy. Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale chyba powinnaś wiedzieć. Mamę właśnie zabrano do szpitala. Serce. - Nie! Boże, i co? - Nie wiem. Przed chwilą dzwonili z pogotowia. Właśnie jadę do szpitala Eastside General. - Zaraz tam będę - powiedziała bez namysłu. - Spotkamy się w szpitalu. Troy, dzwoniłeś do mnie kilka minut temu? - Nie. Bo co? - Zadzwonił telefon, odebrałam, ale nikt się nie odezwał. - To nie ja - powiedział. Kurczowo zacisnęła palce na słuchawce. - Pewnie pomyłka - powiedziała, nawet przez moment w to nie wierząc. Zdjęła koszulę nocną, włożyła dżinsy i bluzę. Wsuwając nogi w sandały, poczuła coś szorstkiego. - Co do diabła? - warknęła i zobaczyła wewnątrz sandałów ciemne plamy. Instynktownie 134 wiedziała, że te czerwonawe ślady to krew. Tej nocy, gdy zginął Josh, miała na nogach sandały. Zrobiło jej się niedobrze. Zrzuciła je jakby parzyły. W popłochu znalazła adidasy, włożyła je na nogi i zbiegła szybko po schodach. Gdy była przy tylnych drzwiach, znów zadzwonił telefon. Spojrzała na wyświetlacz. Numer nieznany. Serce jej zamarło. Powinna odebrać; może to w sprawie matki. Odebrała. - Halo? Żadnej odpowiedzi. - Halo? Nic, tylko elektryzująca cisza. Przeszły ją ciarki. Musi zdusić ten strach. - Kto to? Nie, nie chcę wiedzieć. Kimkolwiek jesteś, idź do diabła! - Ty pierwsza. - Usłyszała chrapliwy szept i poczuła się, jakby właśnie wydano na nią wyrok śmierci. Rzuciła słuchawkę. Kto to jest, u licha?! Dlaczego dzwoni? Uspokój się! Cofnęła się i wpadła na blat. Musi jechać do szpitala. Nie ma czasu się teraz zastanawiać, kto ją tak dręczy. Ale gdy wyszła w parną noc, wciąż prześladowały ją te złowieszcze słowa. „Ty pierwsza”. Rysujący się w mroku siedmiopiętrowy nowoczesny szpital kontrastował ze starymi budynkami. Caitlyn zaparkowała i zostawiła wiadomość na komórce Kelly. - Kelly, tu Caitlyn. Właśnie dzwonił do mnie Troy. Chodzi o mamę,. Jest około czwartej nad ranem, mamę zabrano do szpitala Eastside General. Nic więcej nie wiem, ale gdy się dowiem, zadzwonię. Popatrzyła przez szybę na pusty parking i zawahała się. - Pomyślałam, że chciałabyś wiedzieć. Nic by ci się nie stało, gdybyś ją odwiedziła. Może pora naprawić kilka spraw. - Rozłączyła się, myśląc, że pewnie ją wkurzyła, ale co tam. Sytuacja była wyjątkowa. Wysiadła z lexusa prosto w parną, ciepłą noc. Od rzeki wiał lekki wiatr, słychać było warkot nielicznych samochodów. Ruszyła chodnikiem i zobaczyła czarnego range rovera Troya i tuż obok hondę Hannah. Gdy podeszła do wejścia, szklane drzwi się otworzyły. Światła wewnątrz były przygaszone, korytarze ciche i tylko w izbie przyjęć paliło się jasne światło. Caitlyn spotkała się z rodziną w poczekalni. Przygnębiony Troy stał przy kontuarze, a Hannah siedziała na długiej kanapie i bezmyślnie przeglądała gazetę. Lucille siedziała w fotelu i patrzyła prosto przed siebie. Caitlyn nie potrafiła powiedzieć, czy Lucille jest śmiertelnie zmęczona, czy też w ciężkim szoku. Amanda, po której zupełnie nie było widać, że miała wypadek, przycupnęła na brzegu plastikowego krzesła, Ian przyjechał w mundurze i nieskazitelnej koszuli, czapkę położył na stoliku. Wydawał się zaniepokojony, zdenerwowany. Cały czas spoglądał na zegarek lub obgryzał paznokieć. - Co z mamą? - zapytała Caitlyn. - Lepiej. - Troy próbował zajrzeć przez kotary do sali. Z głośników w ścianach sączyła się senna muzyka. 135 - Dzięki Bogu - odetchnęła Amanda. - Nie wiem, czy przeżyłabym kolejną tragedię. - Ty byś wszystko przeżyła - powiedziała Hannah, nie podnosząc głowy znad starego numeru „People”. - Jesteś twarda jak skała. - Skąd wiesz? - Wiem. - Wolno przewróciła kartkę i Caitlyn mignęło zdjęcie Julii Roberts. - Więc jesteś jasnowidzem. - Nie, ja po prostu znam się na ludziach. To całe paranormalne gówno zostawiam Lucille. Amanda już miała odparować, ale ugryzła się w język. Lucille nawet nie spojrzała w ich kierunku. Troy nie zwracał uwagi na ich przekomarzanki. - Lekarzom udało się ustabilizować jej stan. - Miała kolejny atak - odezwała się Amanda. - Serce? - Uhm. Dławica? - Dławica piersiowa - uściśliła Hannah, oderwawszy się na moment od czasopisma. - Ból wieńcowy. - A nitrogliceryna? Nie pomogła? - Nie tym razem. Lucille westchnęła ciężko i splotła dłonie. - Tym razem nic nie zadziałało, więc zadzwoniłam po pogotowie. - Czuła się winna, więc unikała wzroku Caitlyn. Spuściła oczy i siedziała wpatrzona w stolik. - Nic nie pomogło. Miała duszności i skarżyła się na ból. Zaprowadziłam ją do łóżka, podałam lekarstwo, ale jej wciąż się pogarszało. - Zacisnęła usta i potrząsnęła głową. - Zadzwoniłam do doktora Fellersa, ale nie odbierał. Wasza matka była okropnie zdenerwowana i bardzo ją bolało, ale nie chciała, żebym gdziekolwiek dzwoniła. W końcu nie wytrzymałam, zadzwoniłam na pogotowie. Przysłali karetkę. - Zrobiłaś, co mogłaś - odezwał się Troy. Hannah przewróciła oczami. Amanda spojrzała na nią ostrzegawczo, ale najmłodsza siostra nic nie zauważyła. - Powinnam była wcześniej zadzwonić - wyrzucała sobie Lucille. - A ty gdzie byłaś, Hannah? - zapytał Troy. - Nie było mnie - powiedziała ponuro i chwyciła torebkę. - Wychodzę na papierosa. - Idę z tobą. - Troy sięgnął do kieszeni marynarki i dogonił ją. Szklane drzwi rozsunęły się. Wyszli na zewnątrz i stanęli przy popielniczce. Caitlyn spojrzała na Amandę. - Jak się czujesz? - Tak w ogóle? Po prostu świetnie - odpowiedziała Amanda z ironią. - To był koszmarny tydzień. Caitlyn musiała się z nią zgodzić, ale gdy przez mgłę zaczęły się sączyć pierwsze promienie świtu, opanowało ją dręczące przeczucie, że będzie jeszcze gorzej. Musiał działać szybko. Adam wśliznął się do gabinetu i dokładnie zamknął za sobą drzwi. Coś przeoczył, był tego pewien. Choć przeszukał już każdy kąt, zamierzał zrobić to jeszcze raz, zajrzeć w każdą szparę, zerwać tę cholerną podłogę, jeśli będzie trzeba. Czasu miał coraz mniej. Boisz się. Nie chodzi o Rebekę, ale o Caitlyn. Przyznaj się, Hunt, jesteś poważnie 136 zainteresowany, i to nie tylko zawodowo. Zignorował tę myśl i zabrał się do roboty. Zajrzał wszędzie. Sprawdził szuflady, kartoteki, półki z książkami, stoliki, a nawet obicia kanapy i krzeseł. Zajrzał do szafy, do doniczek, za obrazy, które zdjął ze ścian, i do kieszeni wszystkich ubrań, które znalazł w szafie. Zrolował dywan, przeszukał łazienkę i gdy na wschodzie zaczęło budzić się słońce, prawie dał za wygraną. Jeśli na twardym dysku nie było informacji, których szukał, to koniec. Coś go jednak dręczyło, coś się tu nie zgadzało. Usiadł na kanapie i rozejrzał się jeszcze raz, przypominając sobie, gdzie stały meble, gdy wszedł tu po raz pierwszy. Zastanowił się nad rzeczami, które stąd wyrzucił... coś mu nie pasowało. Myśl, Hunt, myśl! Jeszcze raz spojrzał na biurko, zlustrował całe wnętrze. Meble były nowe. Zrobione tak, żeby wyglądały na starsze, ale kupiono je w ciągu ostatnich kilku lat. Poza kilkoma książkami, parą butów, kurtką i plecakiem wszystkie rzeczy były dość nowe. No i co z tego? Zirytowany usiadł w kącie kanapy, tam gdzie zawsze siadała Caitlyn. Wydawało mu się, że czuje zapach jej perfum i serce zaczęło mu mocniej bić. Miała w sobie niewinność i erotyzm. Kusząca mieszanka. To głupie, głupie, głupie. Jego zauroczenie Caitlyn to jakaś potworna pomyłka. Klęska zawodowa. Katastrofa osobista. Wiedział o tym, ale nie mógł się oprzeć jej urokowi. Lubił na nią patrzeć, kiedy zmagała się z gwałtownymi emocjami, kiedy usiłowała trzymać rezon i śmiechem pokrywała zdenerwowanie. Podobał mu się jej seksowny uśmiech, zmysłowe ruchy. A przede wszystkim czuł, że w głębi, pod pokładami strachu i niepokoju, kryje się inteligentna, bystra, myśląca kobieta. Szkoda, że Caitlyn tak rzadko pozwalała jej dojść do głosu. Idiota! Nie miał czasu na romans, a już na pewno, nie z kimś tak skomplikowanym jak Caitlyn Bandeaux. Policja zaczęła już węszyć wokół niego, pytali o Rebekę. Jeszcze kilka dni, a może godzin i zorientują się, że podnajmuje jej gabinet i korzysta z jej sprzętu. Wtedy będzie musiał się tłumaczyć. Jej zniknięcie zostanie oficjalnie zaprotokołowane, zaplombują gabinet i dom. Zaczną śledztwo, będą mu się podejrzliwie przyglądać. Miałby ograniczoną swobodę działania. A przecież to on powinien odnaleźć Rebekę. Mieszkał z nią. Znał ją. Rozumiał. Wiedział, że jest w stanieją znaleźć. Ale zaczynał się martwić, że może już nie zdążyć. Czas uciekał. Z każdym dniem nabierał pewności, że Rebeka nie żyje. Co gorsza, miał złowieszcze przeczucie, że jej zniknięcie jest w jakiś sposób związane z Caitlyn Montgomery Bandeaux. Rozdział 21 Nie wiem, gdzie ona jest - powiedziała Sugar, stojąc w drzwiach. Caesarina warczała ostrzegawczo. - Ale Christina Biscayne mieszka tutaj? Sugar przytaknęła. Nie lubiła policjantów. Nie ufała im. Ale detektyw Reed wyglądał inaczej, miał surową, męską urodę i badawcze spojrzenie. Nie to co ten gburowaty szczyl, który przesłuchiwał ją po śmierci Josha. Tamten gliniarz to dzieciak, a ten to 137 zdecydowanie mężczyzna. Przyszedł z kobietą - jędrne ciało, wyzywające spojrzenie i naprawdę fatalna fryzura. - Cricket jest dorosła. Czasami nie wraca do domu. - Będzie później? - Kto to wie? Mam nadzieję, że tak. - Nie chodzi do pracy? - zapytała policjantka. - Chodzi. Na różne godziny. Wydawało się, że chcą jeszcze o coś zapytać, ale tylko poprosili, żeby Cricket, jeśli się zjawi, zadzwoniła na policję. Sugar stała w drzwiach, patrząc jak detektyw Reed wsiada do samochodu. Ładnie się poruszał. Gdy szedł, stawiając długie, lekkie kroki, spodnie opinały mu się na naprężonych pośladkach. Będąc już w samochodzie, założył ciemne okulary, takie, jakie noszą piloci samolotów. Właściwie nie był przystojny, nie miał hollywoodzkiej urody, ale było w nim coś naturalnie seksownego i męskiego. Policjantka zapaliła papierosa, cofnęła samochód, dodała gazu i z hukiem popędziła wyboistą drogą, zostawiając za sobą tuman kurzu. Sugar wciąż stała w drzwiach, zadając sobie pytanie, gdzie, do diabła, jest jej siostra. Gdzie ja, do diabła, jestem? Zimno, mokro, ciemno... leżę chyba na jakimś klepisku. Cricket nie mogła się ruszyć, nie mogła unieść głowy, nie miała pojęcia, jak długo już tu jest. Ręce związane z tyłu, nogi spętane, usta zaklejone taśmą. Zresztą i tak nie mogłaby nic zrobić. Odkąd ją tu przywieziono jej własnym samochodem i przewieziono dziecięcym wózkiem do tej brudnej, śmierdzącej dziury w ziemi, była oszołomiona narkotykami, niezdolna do żadnego ruchu. Pod drzwiami widziała błyski światła, gdy jej porywaczka, która mówiła o sobie: Atropos, wychodziła ze swojego pokoju. Godziny - a może dni - mijały. Cricket nie wiedziała dokładnie, ile czasu leży w tej zapomnianej piwnicy. - Znowu się obudziłaś? Drgnęła przestraszona. Nie słyszała kroków. - No cóż, to już długo nie potrwa, prawda? Goń się, suko! W głowie Cricket panował chaos. Albo bardzo długo spała, albo została czymś ogłuszona. Paliło ją pragnienie i chyba się zmoczyła... pamięta, że chciało jej się siusiu, a teraz już nie... Zabiłaby tę sukę, ale nie miała ani możliwości, ani siły. Za każdym razem, gdy odzyskiwała jasność umysłu i chciała rzucić się na swoją oprawczynię, nagle ogarniała ją senność. Nafaszerowano ją narkotykami, to pewne. Ale gdyby tylko udało jej się dojść do siebie... ta suka już byłaby trupem. Trupem! - Proszę. Pomyślałam, że możesz czuć się samotna. - Atropos przykucnęła tuż przy niej i włączyła latarkę. Wąski promień światła wydobył z ciemności stare spróchniałe drewno, potłuczone szkło, butelki i coś jakby trutkę na szczury. O nie... Atropos postawiła na podłodze duży słój. Wydawał się ruszać, oddychać i pęcznieć. Cricket spociła się cała. Nie mogła oderwać wzroku od słoja. Serce waliło jej nieprzytomnie. - Patrz! - Atropos skierowała światło latarki prosto na słój. W środku były gniazda pająków i koronkowe nici pajęczyn rojące się od nowo wyklutych malutkich pajączków rozłażących się we wszystkie strony. Stare pająki rozglądały się bacznie, niektóre uniosły przednie odnóża, gotowe pożreć młode innych pająków. - Hodowałam je od tygodni - 138 wyjaśniła Atropos. Cricket zaczęła się trząść. Atropos wyjęła z kieszeni mniejszy szklany słoik i zbliżyła go do światła. W środku siedziały owady... świerszcze. Trzy czy cztery ciemne świerszcze. Na miłość boską! Atropos ostrożnie odkręciła słoik i peseta wyjęła jednego małego świerszcza. Miotał się, próbował wyrwać, ale nadaremnie. Atropos otworzyła słój z pająkami. Przez krótką dramatyczną chwilę przytrzymała świerszcza nad otwartym słojem, a potem upuściła. Przerażona Cricket patrzyła. Świerszcz wylądował w pułapce z pajęczyn i przykleił się do nici. Walczył, ale tylko przez moment. Pająki rzuciły się do ataku. Cricket, chora ze strachu, patrzyła, jak walczą. Zwyciężył duży brązowy pająk, zatopił w świerszczu śmiertelny kolec. Cricket zadygotała. Serce waliło jej jak młotem, żołądek podszedł do gardła. - Hm, niezbyt miły widok. - Atropos zawiązała wokół słoja splecioną czerwono-czarną nić. - No cóż, przedstawienie skończone. Dobranoc, pchły na noc. Karaluchy pod poduchy, a szczypawy do zabawy. Przyświecając latarką, weszła na górę po skrzypiących schodach. Cricket znów ogarnęła ciemność. Słój z pająkami stał kilka centymetrów od jej twarzy. Nie musiała być geniuszem, żeby domyślić się, jaki los zgotowała jej Atropos. Do oczu napłynęły jej łzy. A tuż obok, w ciemnościach czaiły się pająki. Zrobiłaś to? Usiłowałaś zabić Amandę? Jechała przez miasto i znów męczył ją ten okropny głos podobny do głosu Kelly. Omal nie przejechała na czerwonym świetle. Włączyła radio, próbując go zagłuszyć. Nie pomogło. Nie dawał jej spokoju. A Josh? Zabiłaś go... to takie cholernie wygodne, że nic nie pamiętasz. Śnił ci się martwy Josh leżący na biurku. A co z Amandą? Nie pamiętasz, jak byłaś w jej garażu? Jak wodziłaś palcami po gładkim lakierze jej małego czerwonego kabrioletu? Czułaś pod palcami nawet najmniejszą skazę na powierzchni składanego dachu. Potem atak Bernedy. Lekarze mówią, że nie zażyła lekarstwa, że nie było w jej krwi śladów nitrogliceryny, choć Lucille przysięga, że Berneda połknęła pigułkę. Byłaś tam. Poszłaś powiedzieć jej dobranoc. Widziałaś na stoliku fiolkę z nitrogliceryną. Nawet jej dotknęłaś, gdy sięgałaś po chusteczkę... zrobiłaś coś jeszcze? Coś, co siedzi teraz w jakimś ciemnym kącie twojego mózgu, dziurawego jak ser szwajcarski? Boże, trzeba być potworem, żeby próbować zabić własną matkę! Zaparkowała w bocznej uliczce. Spojrzała na elegancki wiktoriański dom, w którym mieściły się prywatne biura. Z samochodu zobaczyła okna gabinetu Adama. Drugie piętro, tuż pod dachem. Spędziła w szpitalu sporą część dnia i zrobił się już prawie wieczór, ale Adam zgodził się z nią spotkać. Cienie domów i drzew wydłużały się, zapowiadając nadejście zmierzchu. Czy Adamowi na pewno można ufać? Czy nie kierują nim jakieś ukryte motywy? Wypadek Amandy, spotkanie z rodziną i ten atak matki wykończyły ją. Zwłaszcza

Posted in: Bez kategorii Tagged: dalekowidz, piotr gessler wiek, paznokcie wesele,

Najczęściej czytane:

Książę i Australijka Marion Lennox ... [Read more...]

się na brzuchu i, podparłszy dłońmi brodę, wpatrywał się w Różę.

- Jesteś naprawdę niezwykle piękna - wyraził zachwyt, jaki wciąż w nim wzbudzała, i delikatnie ją pocałował. - Dziękuję - Róża z niedostrzegalną kokieterią zafalowała swoimi płatkami. Była we wspaniałym nastroju. Spytała tajemniczo: ... [Read more...]

całe półtora roku, rekord długości, jeśli chodzi o moją matkę.

- I rozumiem, że twoja siostra się w nią wdała? - To nie tak. Słuchała jej, bo tylko tak mogła zdobyć uczucie matki. Dla Isobelle istniałyśmy jedynie wtedy, gdy dokładnie spełniałyśmy jej oczekiwania. Mark nie odrywał wzroku od jej twarzy. Zaczynał powoli rozumieć, przez co ta dziewczyna przeszła. Taktownie po¬wstrzymał się od jakichkolwiek komentarzy. Po chwili mil¬czenia Tammy znów zaczęła opowiadać: ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 galeria-sztuki.zgora.pl

WordPress Theme by ThemeTaste