jej pieprzoną niewrażliwość na jego daremne
starania, by dać jej prawdziwe dziecko, a nade wszystko kompletną porażkę w uczeniu Iriny właściwego zachowania. - Co się z tobą dzieje? - spytał go Paul Georgiou, kiedy siedzieli przy barze Pod Koroną i Kotwicą pewnego majowego wieczoru. - Nic - Tony ze sto razy chciał się zwierzyć komuś ze swych problemów, ale nigdy nie przechodziło mu to przez gardło. - A jednak coś jest nie tak - upierał się Paul. - Wyglądasz jak mokry śledź, kolego, i to od miesięcy. - Biznes jest do dupy. - Przynajmniej tu nie musiał kłamać. - I to wszystko? - Jeszcze ci, kurde, mało? Rachunki wychodzą mi uszami, jeden klient grozi mi sądem albo mordobiciem... - A co mu zrobiłeś? - zaciekawił się Paul. - Nic. Dał mi merca do serwisu, a potem miał wypadek. - Ciężki? - Niespecjalnie, ale robi z tego bóg wie co. - I ty dlatego... - Co „dlatego"? - Dlatego chodzisz taki wkurwiony? - Taaa. Całkiem wystarczy, powiadam ci. - Tylko... - Co znowu? Paul miał nieszczęśliwą minę. - Bo widzisz, my z Nicki, chcąc nie chcąc, słyszymy czasem... Te pojebane ściany są takie cienkie, co nie? - Tak? - Nadal przystojna, lecz ostatnio bardziej nalana twarz Tony'ego przybrała zacięty, wrogi wyraz. - I coście takiego słyszeli? Skrępowanie jego sąsiada rosło. - Nic, tylko żeście się kłócili... - I co z tego? Wszyscy się kłócą. - Pewnie. My z Nicki drzemy z sobą koty cały czas. - Więc widzisz. Co w tym strasznego? W końcu jesteśmy ludźmi, nie? - Jasne. Nie chciałem się wcinać, stary. - I bardzo dobrze. Życie Joanne upływało teraz w ciągłym strachu. Klapsy, które Tony wymierzał Irinie - już cztery razy -doprowadzały jej matkę niemal do utraty zmysłów z gniewu i rozpaczy, ale najbardziej przerażały ją ciosy pięścią. Bała się, że pewnego dnia Tony straci wszelką kontrolę i wyrządzi małej poważną krzywdę - na przykład uderzy ją w główkę albo w brzuszek zamiast po pupie czy po rękach, jak dotąd. Z drugiej strony kończyny dziecka były ostatnio tak posiniaczone, że tylko patrzeć, jak ktoś zwróci na to