paznokcie wesele
podsłuchuje. Rose westchnęła. - Dzięki Bogu. - Chciałabym poznać twoją matkę. - Przesunęła wzrokiem po falbaniastej sukni dziewczyny. - A po śniadaniu może weźmiemy się do pracy. Lucien wyciągnął rapier z hebanowej laski. Ujął w palce długie, cienkie ostrze i spojrzał na nowego właściciela broni. - Tym można zrobić najwyżej kilka draśnięć, Daubner. - Daj spokój, Kilcairn, to dzieło sztuki. - Dzieła sztuki czasami nudzą mnie śmiertelnie, ale nie sądzę, żeby były naprawdę zabójcze - skwitował. - Lepiej znajdź sobie coś solidniejszego. - Dobrze mieć na wszelki wypadek mocną laskę - dobiegł od wejścia nowy głos. Lucien podniósł wzrok. Tego ranka nie był w zbyt towarzyskim nastroju. - Niektórych z nas sama natura w nie wyposażyła. Robert Ellis, wicehrabia Bekon, uśmiechnął się szeroko i zszedł po stopniach. - Więc dlaczego kupujesz to cacko? - To nie dla mnie - odparł Kilcairn i wskazał ostrzem na Williama Jeffriesa. - Nasz hrabia potrzebuje wsparcia. Lord Daubner zaśmiał się niepewnie. - Jak powiedział Belton, przyda mi się na wszelki wypadek. Wallace daje dobrą cenę, prawda? - Tak, milordzie. Kątem oka Lucien dostrzegł, że właściciel sklepu dyskretnie wycofuje się na zaplecze. Powściągnął uśmiech. Wallace mógłby udzielić pannie Gallant lekcji, jak unikać kłopotów. - Równie dobrze możesz iść ulicą, ściskając w ręce łyżkę zamiast tego żałosnego kijka. - To nie jest broń, Lucienie. - Robert zdjął ze ściany inny rapier. - Oto, jak się nim włada. - Wielkie nieba! - dobiegło z głębi sklepu. - Do pioruna! - wykrzyknął Daubner, uciekając w kąt pomieszczenia. Robert zamachnął się na Luciena. Hrabia przeniósł ciężar ciała na drugą nogę, odparował cios i tym samym płynnym ruchem docisnął rapier wicehrabiego do lady sklepowej. - Punkt dla mnie. Bekon wypuścił broń i zmarszczył brwi. - Nie chcesz dzisiaj się bawić? Mogłeś mnie uprzedzić. - Potarł kostki bolące od uderzenia o twardy blat. Lucien wsunął rapier do laski i rzucił ją Daubnerowi. - Nie pytałeś. Wicehrabia mierzył go przez chwilę wzrokiem, po czym odgarnął z czoła pszeniczny lok. - Zwolniłeś następną guwernantkę? Wyobraziwszy sobie boginię o turkusowych oczach, dotrzymującą towarzystwa diabelskiemu nasieniu, Balfour zapomniał o całym świecie. - Znalazłem nową - odparł szorstko. - Chodź ze mną na obiad do Boodle'a. Jeffries odchrząknął. - Ty też, Daubner. - Świetnie. Po wyjściu ze sklepu Wallace'a, ruszyli przed siebie żwawym krokiem. Daubner ledwo za nimi nadążał. O tej porze Pall Mall nie była jeszcze bardzo zatłoczona, ale już wkrótce kluby miały zapełnić się gośćmi. W sezonie zdobycie dobrego stolika w Mayfair wymagało walki na śmierć i życie. Lucien zwykle ją wygrywał. - Wybierasz się wieczorem do Calverta? - Jeszcze się nie zdecydowałem.