york rasa psa
zamrugała powiekami. - Julie? - Nick spojrzał na nia uwa¿nie. - To nie był wielebny - wyszeptała w koncu, patrzac w podłoge. - Chwileczke. - Walt potarł kark dłonia. - Sadziłem, ¿e ty i on... Dziewczyna potrzasneła głowa. - Wszyscy tak sadzili. O to chodziło. To własnie ten swietny układ, o którym mówił Robert. - Spojrzała na Nicka z powaga i jej drobna, umazana tuszem twarz nagle jakby zapadła sie w sobie. - To nie było tak, jak wszystkim sie wydawało. Wielebny był po prostu dobry dla mnie, a Alex... - wyszeptała dr¿acymi ustami. - Mój brat? - Tak! Zawarł umowe ze mna i z wielebnym Favier. Ja miałam twierdzic, ¿e to wielebny, a on miał sie przyznac. ¯eby mama nie zmuszała mnie do wniesienia sprawy. - Ale dlaczego Donald Favier pozwolił w taki sposób zszargac swoje imie? - spytał Nick. - Mogło go to kosztowac jego kongregacje. Dziwie sie, ¿e nie został wyrzucony z koscioła. - To jego kosciół. Jedyny w swoim rodzaju. To nie siec jak McDonald's ani czesc wiekszej całosci. Nie ma w nim arcybiskupa ani papie¿a, ani nikogo w tym rodzaju. - Ale jego reputacja mocno na tym ucierpiała - stwierdził Nick. -Dlaczego zgodził sie wziac to na siebie? Wargi Julie wykrzywił cyniczny usmiech, z którym wygladała na du¿o starsza, ni¿ była w istocie. 388 - A jak sadzicie? - spytała, wycierajac nos wierzchem dłoni. - Zgodził sie na ten układ z tego samego powodu, co ja. Dla pieniedzy. W domu było ciemno. Cicho. Marla słyszała tylko dobiegajacy zza okien szum swierków rosnacych za domem. Teraz albo nigdy, powiedziała sobie, odrzucajac kołdre i wkładajac szlafrok na pid¿ame. Usłyszała przy tym cichy brzek schowanych w kieszeni szlafroka kluczy -kluczy Eugenii. Nadszedł wreszcie czas, by zrobic z nich u¿ytek. Marla nie spała jeszcze tej nocy. Czekała długo, póki sie nie upewniła, ¿e jej tesciowa, słu¿ba i Cissy rozeszli sie do swoich pokojów. Nick zniknał ju¿ wczesniej, a Alex wyszedł po kolacji i jeszcze nie wrócił. W ka¿dym razie ona nie słyszała, ¿eby wracał. Zamkneła za soba drzwi sypialni i przeszła przez apartament, jedna reka sciskajac klucze w kieszeni, ¿eby nie brzeczały. Ujeła gałke drzwi pokoju Aleksa i spróbowała przekrecic. Były zamkniete na klucz. Nic nowego. - Co przede mna ukrywasz? - szepneła pod nosem. Wyszła na korytarz i przy swietle jednej lampy, która zostawiano właczona na noc, podeszła do drzwi gabinetu. Nerwy miała napiete jak postronki, dłonie zaczeły jej sie pocic, a w uszach jej szumiało. Wło¿yła do zamka pierwszy klucz. Nie pasował. Drugi wszedł gładko, ale nie chciał sie przekrecic. Wyjeła go nie bez trudu i wło¿yła kolejny. To samo. W holu na dole stary zegar wybił pierwsza. Dalej, no dalej, poganiała sie w myslach, wkładajac do